14 lutego 2004 roku, w pokoju hotelu Residence Le Rose w Rimini zakończył się pewny rozdział kolarskiej historii. Narodził się również mit. Mit genialnego, lecz bezbronnego, wyautowanego czempiona. Włoscy ( i nie tylko) kibice nie przestali kochać swojego "Elefantino", tego znakomitego mikrej postury górala, wspinającego się w rekordowym tempie na wszystkie legendarne podjazdy. Człowieka, który był przeciwieństwem wyrachowania, taktycznej, wykalkulowanej jazdy Lance’a Armstronga. Pantani nie był maszyną, nie był robotem. Pirat był ostatnim kolarzem walczakiem, był ostatnim samurajem, który nie kłopotał się strategicznymi dyrdymałami. On atakował. Był doganiany, kontrował. Nie poddawał się. Pantani był uosobieniem kolarstwa. Dla niego liczyło się tylko zwycięstwo. Nie na czas, nie dzięki bonifikatom. Tylko pod górę, im trudniejszą, tym lepiej.
Alpe d'Huez 1997 rok.
Urodził się 13 stycznia 1970 roku, w miejscowości Cesena, w północnych Włoszech. Przygodę z kolarstwem zaczął w 1984 roku, kiedy to 22 kwietnia wygrał w świetnym stylu, po samotnej, górskiej akcji, swój pierwszy wyścig – Case Castagnoli di Cesena. Jako junior wygrał w 1992 roku „Baby Giro” (wyścig Dookoła Włoch dla kolarzy poniżej 26 lat, bez zawodowych kontraktów). Dzięki temu zwycięstwu już we wrześniu tego samego roku dołączył do grona zawodowców (podpisał kontrakt z ekipą Carrera, gdzie jeździł do 1996 roku).
W 1993 roku wystartował po raz pierwszy na trasie Giro d’Italia. Jednak dopiero rok później pokazał rywalom, co potrafi, wygrywając dwa etapy, pokonując takich znakomitych kolarzy jak Miguel Indurain czy Claudio Chiapucchi. W klasyfikacji generalnej zajął 2. miejsce. W Tour de France pojawił się w 1994 roku i zwyciężył w klasyfikacji młodzieżowców, w „generalce” zajmując 3. miejsce. Rok 1995 był dla utalentowanego Włocha niezwykle pechowy. Podczas Milan-San Remo, 7 km przed metą zderzył się z samochodem, jadącym z naprzeciwka, cudem uniknął śmierci. Rehabilitacja trwała ponad rok.
Giro d’Italia, 1994 rok.
Rok 1998 był najlepszym w karierze Pantaniego. Rozpoczął sezon od zwycięstwa w Vuelta a Murcia. W kwietniu zajął 8. miejsce w Vuelta al Pais Vasco i 3. w Giro del Trentino. Świetnie zaprezentował się w Giro, wygrywając na mecie w Mediolanie w klasyfikacji generalnej i górskiej. W 1998 r. pojechał także w Tour de France. Rozpoczął rywalizację bardzo spokojnie, zajmując 181. miejsce podczas prologu. Dopiero na etapach górskich zaczął piąć się w górę w klasyfikacji generalnej. Na tydzień przed końcem ścigania był już czwarty w klasyfikacji generalnej. Jego najgroźniejszym rywalem podczas Touru ’98 był Jan Ulrich. Mimo, że Niemiec bardzo mocno walczył o zwycięstwo, nie sprostał Pantaniemu. Włoch wygrał z przewagą 3 min. 21 sek."Elefantino" przeciwstawił się armadzie Telekomu, zagrał na nosie Janowi Ullrichowi. "Mammamia" kontra "Panzerwagen". Macaroni kontra kartofle. Dwa różne podejścia do kolarstwa, dwie różne filozofie. Górą był Pantani. I w przenośni, i dosłownie. To on nie dał się pobić na Plateau de Beille i Les Deux Alpes. Był to niezwykle udany sezon dla utalentowanego kolarza, w jednym sezonie wygrał dwa wielkie toury, jako pierwszy kolarz od czasu Miguela Induraina.
Les Deux Alpes, 1998 rok.
Niestety kariera Pantaniego załamała się w 1999 roku. Madonna di Campiglio ( 18 etap Giro d’Italia 99 ) przeprowadzono wśród zawodników badania antydopingowe. Poziom hematokrytu w krwi Pantaniego wynosił 53%, dopuszczalna granica to 50%. Test na EPO jeszcze nie istniał, UCI nie miała żadnych podstaw, by go długoterminowo zawiesić. Pantani i tak został zdyskwalifikowany. Profilaktycznie, na dwa tygodnie. Był 5 czerwca 1999 roku. Pantani załamał się, ukrył się w swojej posiadłości, nie pokazując się na starcie żadnego wyścigu do końca sezonu.
Najsłynniejsza łysina w peletonie staczała się. Już wcześniej Pantani wykazywał ciągotki do narkotyków, w okresie zawodowego, prywatnego i medialnego kryzysu jego uzależnienie się zintensyfikowało. Co prawda wrócił i startował w wyścigach, nie było to jednak ściganie. To była jazda, przejażdżka. Nie ten sam człowiek. Nie ta sama energia. Wszystko w zwolnionym tempie.
W 2000 roku ten tonący jak Titanic okręt ostatni raz pokazał, jaką krył w sobie moc. W Alpach Pantani rzucił wyzwanie Armstrongowi. Wygrał etap dwunasty, z metą na osławionej Mont Ventoux, Amerykanin twierdził, że podarował Włochowi to zwycięstwo. Dwa dni później był trzeci w maratońskim etapie czternastym do Briançon, zaś odcinek piętnasty do Courchevel wygrał już samotnie, jak za najlepszych swych czasów - Ostanie wielkie zwycięstwo Pantaniego.
Tydzień przed końcem był już szósty w klasyfikacji generalnej. Na ostatnim górskim etapie do Morzine zdecydował się na długą szarżę. Przeliczył się z siłami. Pantani stracił minuty, stracił motywację, stracił nadzieje. Wycofał się. Jeszcze w 2003 roku wystartował w Giro, zajmując 14. miejsce. Po tym jak jego drużynę nie zaproszono na Tour de France, kolarz został zawieszony przez władze zespołu. Cierpiał na poważną depresję, a problemy spowodowały, że sięgał po narkotyki coraz częściej. Pantani zmagał się już nie z rywalami, a z samym sobą. Ze swoim drugim, słabym ja, które w rezultacie zwyciężyło.
Jedno jest pewne jedenaście lat temu odszedł ostatni przedstawiciel kolarstwa starej szkoły. Szkoły hardej, pełnej serca, poświęcenia, której esencją było bezpośrednie starcie. Żadne kalkulacje. Tylko atak!
Sparaliżowana siła; gest bez ruchu