Odjechani.com.pl

Pełna wersja: KSU - legenda punka
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Nie wiedziałem, czy założyć wątek tutaj, czy może w muzyce, więc zakładam tutaj.

Rzecz jest o legendzie polskie punka, zespole KSU, które kiedyś było ikoną, teraz wrócili na scenę, z jakim skutkiem to można dyskutować. Ale powstali przypadkowo.

Otóż pod koniec lat 70-tych do jednego z chłopaków z Bieszczad dotarł francuski fanzin, który podesłała mu ciotka, która pracowała we Francji. Tam,w tym zinie po raz pierwszy zobaczyli, że jest coś takiego jak punk rock i zainteresowali się tą subkulturą. Zupełnie dla jaj i zgrywy kilka osób, w tym siczka, robili sobie sesje zdjęciowe z poniemieckich mundurach, hełmach, sprzęcie ukraińskim, wszystkich tych powojennych klimatach, których w Bieszczadach po stodołach było pełno. Też dla jaj podesłali to na adres zina. I co się okazało, kilka wydań później we francuskim zinie ekstra temat - oto gdzieś tam na zadupiu świata, w polskich Bieszczadach grają punkrocka, mamy nawet zdjęcia, zobaczcie ten styl, jaka hardkorowa ekipa! No i ich zdjęcia:-)

Żeby było śmieszniej ten zin dotarł do powstającej już wtedy i dość mocnej sceny alternatywnej w...Warszawie. Tamtejsi chłopacy stwierdzili - o co tu kaman, w Bieszczadach punk rock? Musimy ich poznać.

Wtedy zaczęły się "kłopoty", bo chłopaki z KSU nie potrafili po prostu grać hehe. Zaczęli więc ogarniać najpierw covery, zanim nagrali coś swojego minęło sporo czasu. Musieli niejako zacząć grać, bo stali się sławni, zanim w ogóle na dobrą sprawę powstali. Jak już zaczęli, to "warszawka" ich trochę podpromowała, ale mieli zawsze swój bieszczadzki niezależny styl ze specyficznym brzmieniem.

Historię tą parę lat temu opowiedział mi przy wódce w Bieszczadach pierwszy menadżer zespołu. Opowiedział przy okazji kilka innych, ale to już na inny temat sprawa.
Ogólnie widzę, że temat raczej niewiele osób zainteresował, ale w sumie ta muzyka jest niszowa. Sprzedam wam jeszcze jedna fajną opowieść, z tej samem wódczanej sesji w Komańczy, też o KSU.

Otóż na 20-lecie zespołu (wtedy już nie istniał aktywnie), postanowiono zorganizować dla przyjaciół koncert KSU i na ten jeden wieczór cała ekipa znów się zeszła, by zagrać dla starych braci. Spotkanie - oczywiście w Komańczy. Na jubileusz zjechało ok 60-70 osób, najtwardsza punkowa załoga z kraju, goście co to niejeden ząb w bójce ze skinami stracili i niejednego bełta wypili. Sól polskiej ziemi po prostu:-)

Było miło, alko lało się litrami, zespół dał dobry koncert, czas leciał na wspominkach. Późną nocą właściciel (wtedy to nie był jeszcze pensjonat) zaprosił ekipę do siebie, mówiąc ze będzie ciężko, ale jakoś się ludzie wyśpią. Ale puny mówią, stary izi śpimy pod gołym niebem, pogoda jest gitara i w ogóle nie ma sprawy. Gdzieś tak koło 3 impreza wygasła, wokół ognisk ekipa się położyła i zapadł spokój. Trwało to jakieś pół godziny, nagle - opowiada właściciel pensjonatu - jakieś wrzaski, wycie, walenie do drzwi, normalnie koniec świata. Otworzył, a tam stado punów z wrzaskiem ładuje się do środka:-)

Okazało się, że skuszone zapachem mięcha pod ogniska podeszły niedźwiedzie, a właściwie niedźwiedzica z młodymi. Młode zaczęły biegac między punami i po punach, którzy spali zasłonięci skórami. Właściciel opowiadał, że tak osranych ze strachu ziomków nie wiedział przy okazji żadnej wcześniej akcji koncertowej i jakiejkolwiek innej:-)