Kiedyś każde dziecko, maszerując do szkoły, zabierało ze sobą kanapki, dziś coraz bardziej powszechne jest wygodnictwo. Cukiernie i piekarnie zbierają prawdziwe żniwa każdego ranka w dni szkolne. Pączki, drożdżówki, mini pizze i wszelkiego rodzaju inne wypieki, to norma w ręku uczniów na przerwach. Co o tym myślicie? Jakie produkty sami wybieracie, bądź w co zaopatrujecie swoje pociechy przed wyjściem do szkoły? Pieniądze, czy kanapki?
Na ogół kasa

, bo szybciej i wygodniej. Na co je przeznaczy mój syn, to już jego sprawa. Tłumaczę mu zalety i wady różnego rodzaju przekąsek i myślę, że jeśli sam nie zrozumie tego co jest dla niego lepsze, to moje zakazy i nakazy nic nie dadzą. Co jakiś czas pytam, co sobie kupił i wie że trudno (i nie warto) mnie wykiwać, a raz stracone zaufanie baaardzo trudno odzyskać. Nie powiem, żeby zawsze objadał się samą zdrową żywnością, ale przecież nie mogę mu całkiem zakazywać słodyczy, czy innych wynalazków którymi zajadają się rówieśnicy. Z tego co wiem, trzyma umiar i o to chodzi.
Kasa. Nie chce mi sie rano robić kanapek, a mama zawsze zostawia mi jakieś drobne na zapiekankę.
Owszem mama robi mi śniadanie do szkoły, ale ja nie chcę, nawet jeśli nie mam przy sobie tych pięciu złotych a jeśli już biorę te kanapki to rzadko, bardzo rzadko co do pieniędzy branych do szkoły, to czasem wezmę z 3,4 góra 5 złotych a czasami nie. Zazwyczaj tak jest że wracam o 15 do domu i dopiero wtedy zjadam ''śniadanie'', mam 20 minutową przerwę między czwartą a piątą lekcją i zazwyczaj na niej jeśli mam przy sobie drobniaki idę sobie na miasto do sklepu w obie strony ponad pół kilometra, 700 metrów nie kłamiąc, kupuje minie pizze jak to Buhay ujął i jem ją gdy wracam do szkoły lub gdy już dojdę, a idę zaledwie 8,9 minut, może tak szybko nie idę bo wole się odprężyć przed matematyką i odetchnąć przed matmą.
Wstaję sobie o 4 rano, robię sobie sam śniadanko, później do szkoły śniadanie.Dużego śniadania nie zabieram do szkoły, bo mam obiady w szkole, które muszę płacić miesięcznie po 50 zł.
Postanowiłem sobie, że czas najwyższy być odpowiedzialny za siebie, bo w życiu nikt mi nie będzie robił kanapek, dlatego przyzwyczajam się do samodzielności

Ja jeśli mam jakieś drobniaki zawsze zbieram na coś drubszego. Prawie nigdy nie mam zostanowiej kanapki do szkoły ale i tak nigdy nie brakuje mi czasu abym zrobił sobie sam bułkę/kromeczke.

Jeśli w szkole zgłodnieje to sam jestem jednym z tak zwanych przez uczniów innych klas Dilerem. Moja rola to zbieranie kasy i zamówień na produkty ze sklepu oddalonego o jakieś 300-400 m od szkoły. (Oczywiście za drobną opłatą

) Jestem dobry w bieganiu więc dyżurujący rzadko mnie łapią ale zdarza się

. Kończąc offtop wracając do tematu jestem i tak za śniadaniem z domu

Hoho, kiedy to się jadło kanapeczki z rąk mamusi
Rano zjadam porządne śniadanie, a w torbie mam zawsze ugotowany ryż z przeróżnymi pierdołami. Rzadko bo rzadko, ale zdarza mi się zjeść coś niezdrowego. W pobliżu pizzeria także czasem ciężko odmówić znajomym którzy argumentują, że niedługo zamienię się w chińczyka
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni

Pamiętam, że w mojej podstawówce (kiedy to było...) były porozstawiane specjalne kosze (wyglądające jak śmietniki), do których można było wrzucić niezjedzoną kanapkę i która rzekomo się później nie marnowała. Nikt nie wiedział, co się z tym dzieje.
Fakt wprowadzenia do szkoły tych dziwnych plastikowych pudeł skutkował niesamowitym wzrostem cen w szkolnym sklepiku. A dzieci, ja także, były ogromnie ucieszone z tego powodu, że mogły nielubiane kanapki wyrzucić, a rodzice nic o tym nie wiedzieli. Sumienie nie bolało, a można było sobie schrupać coś pysznego.
I z pewnością nic w tym dobrego nie było.
Drugie śniadanie do szkoły? Obowiązkowo. Dziecko musi zjeść coś jeszcze przed południem, zwłaszcza pożywny posiłek, nie słodycze.