16.10.2013, 23:11
W strumieniu świadomości chodzi o zapisanie myśli, które kłębią się w głowie. Wszystkie skojarzenia, doświadczenia każdego zmysłu - wzroku, słuchu, smaku, dotyku. Pozwalasz się porwać nurtowi myśli, który zapisujesz. Gdzieś nawet wyczytałam, że zapisując swoje wrażenia strumieniem świadomości nie powinno się zwracać uwagi na interpunkcję, ortografię itd., bo najważniejsze jest zapisanie chwili. Ja niestety/na szczęście (*niepotrzebne skreślić) nie wyobrażam sobie zapominać o interpunkcji czy ortografii - nie bez kozery w końcu, świadomie wybrałam polonistykę. Co prawda czasem trochę słabiej wypada strona stylistyczna, niemniej ryzykuję i wstawię tutaj kilka swoich tekstów. Chciałabym się dowiedzieć, czy dobrze wam się to czyta, bo przecież tu nie ważna jest fabuła, pointa - tego po prostu nie ma. Jeśli ktoś ma ochotę - zapraszam.
1.Przelewać myśli na papier, nie zatrzymywać się, nie tracić ani chwili, nie zastanawiać się nad tym co wypływa z mojej głowy, nie myśleć o sensie, bezsensie czy braku logiki w wypływających na klawiaturę zdaniach. Po prostu poddać się temu nurtowi, zapomnieć się w nim, a później podziwiać efekty swojej pracy. Podziwiać samą siebie. Potrafić się wyłączyć na pięć minut i żyć ciągiem pisanych myśli. Szybciej, szybciej. Sama siebie poganiam, by nie stracić, nie uronić ani jednego, nawet najmniejszego i najbardziej pozbawionego sensu słówka. Pisać, pisać, pisać i pisać. Ciągle i bez przerwy na wzięcie oddechu. Dać upust wszystkim emocjom kłębiącym się w umyśle i nie mających innej drogi ucieczki. Byle dalej, byle głębiej, byle szybciej. Wciąż pisać.
Bogata wyobraźnia, otwarty umysł, pozbawienie się wszelkich zahamowań, poddanie się płynącemu nurtowi, działanie. Coś zupełnie przeciwnego niż zamykanie się w swojej twardej skorupie, zawieszanie się, nie-istnienie. Ciągła walka między jednym a drugim. Wielkie marzenia i brak silnej woli by móc je zrealizować. A przecież może być tak pięknie, tak cudownie, tak bajkowo. Czego niby od siebie wymagam – sama już tego nie wiem.
2. Chciałabym móc powiedzieć wiele rzeczy, ale to, że zawsze mogłam ci ufać boli mnie najbardziej, bowiem nigdy nie przeszłoby mi to przez gardło w taki sposób, by ktoś się nie zorientował, że kłamię. Ty wiedziałbyś o tym aż za dobrze, może śmiał się ze mnie w duchu, podziwiał siebie, że udało ci się znaleźć tak wielką naiwniaczkę. Życie składa się z kłamstw, ale przecież każdy potrafi je wychwycić, prędzej czy później prawda dociera do każdego. Czasami sami blokujemy w sobie tę prawdę, nie chcemy dopuścić do siebie czegoś tak oczywistego, oszukujemy sami siebie. To pewnie stąd wzięła się na tajemnica poliszynela. Udajemy, że dopóki o tym nie myśli, dopóki o tym nie zaczniemy rozmawiać, pisać, czy cokolwiek z tym robić to problem nie istnieje. Oszukujemy sami siebie, stajemy się w tym mistrzami. Po co przejmować się prawdą, skoro i tak za kilkadziesiąt lat wszelki ślad po nas zaginie, robale zdążą nas zeżreć, albo przekopać się przez popiół, który po nas pozostanie. Ah, tak, można się jeszcze zamrozić – czego to współczesny świat nie wymyśli. Zajmując się takimi rzeczami odrzucamy od siebie teraźniejszość, która przecież jest ważniejsza niż przyszłość, w której wedle znanych nam od reguł wieków nie będzie nam dane żyć – chyba, że ktoś wierzy w reinkarnację, może ja także należę do tych osób? Sama nie wiem. Wmawiamy sobie, że przyszłość znajdzie sposób na to, by nas wybudzić ze śpiączki, ożywić – niczym książę królewnę Śnieżkę. Tamten pocałunek nie był pocałunkiem śmierci, to chyba jedyny znany w literaturze pocałunek życia. Pocałunek jako czynność, która wyzwala w nas to życie na nowo. Wiesz, swoją drogą Śnieżka byłą sprytna. Też chciałabym się zamrozić, spaść w ramiona Orfeusza i obudzić się dzięki jednej jedynej miłości. Bo wtedy dopiero będę mogła żyć prawdziwie, pełnie i szczęśliwie – jak w bajce, o której opowiadam. Ale nie było mi to dane, nie. Zamiast tego tylko poznałam ciebie – jedynego faceta przez ponad 21 lat życia. Nic mi z tego nie przyszło. Nadszarpane serce i zdeptana pewność siebie. Właściwie to ciekawy mechanizm zaobserwowałam w sobie, wiesz? Z jednej strony, gdy patrzę na koleżanki trochę im współczuję – że nie czytają, że nie myślą, że się nie interesują (jak wiele z nich, nie ma w ogóle żadnych zainteresowań – powiedziałabym, że to idealny materiał na kury domowe – bo osoba, która niczym się nie interesuje nie będzie wymagać od życia niczego), że nie są tak inteligentne jak ja. Ale z drugiej strony – każda z nich kogoś ma, każda uprawiała sex. A ja wciąż jestem cholerną dziewicą. Żebym chociaż miała przed sobą facetów ustawionych w kolejce i przepychających się do mnie, wywołujących po drodze do mnie bójki. Nie, nic takiego się nie dzieje. Siedzę sama w swoim pokoju, oglądam serial pełen namiętności i kłamstw, w końcu poddaję się sile potoku myśli, który rwie się w mojej głowie i maltretuję klawiaturę mojego biednego laptopa. A moje koleżanki spędzają ten weekend ze swoimi facetami. Oszczędzę sobie katuszy i nie będę nadwyrężać wyobraźni co do tego czym się w tej chwili zajmują. Powrócę do ciebie. Stałeś się ledwie imiennym synonimem wszelkich moich związków z facetami. Jedynym jakimkolwiek związkiem. Bo przecież, to cholerne gimnazjum się nie liczy, wtedy to ja byłam dzieckiem. Jak się zaklinałeś, że nie należysz do osób, które będąc w związku uważają za obowiązek spędzanie każdej wolnej chwili z tą jedną osobą. Byłam z tego dumna, pamiętam, że popierałam twój punkt widzenia, bo przecież nie widziałam wtedy siebie jako obsesyjnej dziewczyny, chorującej na apopleksję gdy jej chłopak chce wyjść tylko z kumplami. Nawet po tym wszystkim uważam, że nie byłabym zdolna do czegoś takiego. Nie wiedziałam jednak, że ty pisząc o tym miałeś na myśli to, że nie wydaje ci się nawet w obowiązku wysłać do twojej dziewczyny życzeń na święta, ani nie wysłać głupiego smsa, jak one jej mijają. Bo po co myśleć o drugiej osobie? Ważniejsza okazała się manga, anime, i twoje „recki” (tak naprawdę średniej jakości). Twoje życie jest przecież tak pełne wszystkiego – i wrażeń i rozmów, więc po co sobie zawracać głowę dziewczyną, którą prosiłeś o chodzenie. Szkoda, że okazało się, że nie mam prawdziwych przyjaciół.
3. Wstajesz. Jeszcze przed świtem. Nikt Cię nie zmusza, sama tak postanowiłaś. Bierzesz szybki prysznic, ubierasz się, robisz sobie śniadanie, czeszesz włosy. Wreszcie wychodzisz z domu. Na zewnątrz otacza Cię ludzka cisza, tylko ludzka, bo przecież jesteś otoczona przyrodą, która w nieukształtowanym jeszcze świetle dnia wydaje ci się dzika, obca. Pierwsza część drogi jest niby prosta, jednak pod górę. Pojawia sie pierwsza przeszkoda, oznaczony remont kawałka asfaltu. Czekasz, aż miną Cię dwa samochody abyś mogła iść dalej. Schodzisz z góry, to nie znaczy jednak, że jest Ci lżej. Ciąży ci torba na ramieniu, która co chwilę się zsuwa, nie dając o sobie zapomnieć. W ręce niesiesz reklamówkę, bo do torby nie zmieścił sie cały twój bagaż, jest ciężka, delikatnie wrzyna Ci się w rękę. Znów mijają Cię samochody, będące jedynym śladem cywilizacji, nie licząc zapalonych gdzieniegdzie świateł w domach. Pojawia się pierwszy zakręt. Rzuca ci się w oczy mgła, okrywająca dalszą drogę. Droga ta, jest więc dla Ciebie w pewnym tylko sensie tajemnicą, bo przecież szłaś nią już nie raz. Mijają Cię kolejne dwa samochody. Nie jesteś jedyną osobą, która podąża w jakimś kierunku. Nogi bolą Cię coraz bardziej, nieprzyzwyczajonej do chodzenia, zajmie ci jakiś czas by przywyknąć. Mijasz drugi zakręt, niebezpieczniejszy niż ten pierwszy. Idziesz poboczem, z jakichś względów te nierówności sprawiają, że idzie Ci się lżej, pomimo ciężaru. Jesteś na ostatniej prostej, idziesz jednak wolniej niż wcześniej, brakuje Ci sił. Pomimo mgły dostrzegasz swój cel. Oświetlony, wchodząc w to światło, czujesz sie jak na scenie - poddana działaniu oceniających Cię reflektorów. Wcześniej mijasz jeszcze małego pieska, jest słodki, Ty jednak pamiętająca o złych wspomnieniach z psami, pamiętająca o wrzynającej sie reklamówce, mijasz go z niepokojem. Odwracasz się co chwilę, by upewnić się, że za Tobą nie idzie. Dopiero wtedy zmęczona, znów poprawiasz torbę na ramieniu, bierzesz głęboki wdech i wchodzisz w światło. Mgła powoli zanika, choć słońce jeszcze się nie pojawiło. Wchodzisz na stację, otoczona ludźmi, którzy do pewnego etapu, zmierzają w tym samym kierunku. Nie zwracasz na nich uwagi. Patrzysz na pozostałości budynku stacji. Większa jego część - piękniejsza, z rzeźbionymi kolumnami znajduje się, odnowiona, jakieś 20 km od tego miejsca, w skansenie, w miejscu na wspomnienia. Patrzysz na drzewa, z których nie opadły jeszcze liście, wydaje się więc, że do końca jesieni mimo wszystko daleko. Patrzysz na zegarek, czekasz. To nie ty się spóźniłaś się, tylko pociąg. Irytujesz sie jednak, a może przyjmujesz to ze spokojem, że nie przyjechał zgodnie z rozkładem. Wzdychasz głęboko, czyste powietrze wypełnia twoje płuca. Przejeżdża pociąg, nie Twój. Czujesz na twarzy silny strumień wiatru, który spowodował. Kolejny juz raz poprawiasz torbę na ramieniu. Szlaban znów sie zamyka, tym razem podjeżdża Twój pociąg. Wsiadasz, trzymając swoje torby w ręce. Odbywasz dalszą część podróży.
4. Czuję jak ogarnia mnie mrok, próbuje złapać mnie za rękę, a drugą ręką macha do mnie zachęcająco i szepce „chodź ze mną, chodź ze mną, chodź ze mną”… „nie pożałujesz, nie pożałujesz, nie pożałujesz”… a sylaby tych słów odbijają się od moich uszu i niczym echo wędrują w nieokreśloną przestrzeń. Stoję sparaliżowana, bojąc się wykonać najmniejszy ruch. Ten szept jest tak kuszący… Resztkami sił walczę o pozostanie na miejscu. Nie pozwolę się stąd wyrwać. Moje postanowienie zaczyna ulatywać mi z myśli pod wpływem delikatnego dotyku mroku – „jestem przy tobie, pamiętaj o tym”. Głaszcze mnie po ręce, zaskoczona odkrywam, że jego dotyk jest ciepły, a nie zimny. Całkiem przyjemny, zapraszający, sprawiający, że chce się więcej. Przez krótką chwilę się waham, później zapominam już o jakimkolwiek wahaniu czy postanowieniu. Nie myślę, pozwalam się oddać mroku, być mu bezwolną i dołączyć do jego kolekcji dusz strąconych w otchłań nocy. „Zajmę się tobą”… obiecuje mi mrok mrocznym ale ciepłym szeptem…