Właśnie skończyłem oglądać i muszę przyznać, że film naprawdę był ok, ale nie podepnę go do grona moich ulubionych perełek.
UWAGA - Spoiler do filmu!
Szkoda, kurcze, wszystko pasowało idealnie, uwielbiam takie motywy, ta fabuła, dramat, otoczka sportu, wiary w siebie, hartu ducha, jednym słowem, coś co kocham. Do tego czołówka w takiej obsadzie... Eastwood, Freeman, w teorii to nie mogło się nie udać. Przeczytałem wątek, zaraz po tym oblukałem jeszcze całość na filmwebie i od razu zassałem kopie z chomikuj. Pełny nadziei, zostawiłem sobie ją na deser, późny wieczór, kiedy wszyscy śmiertelnicy pójdą już spać, a błoga cisza towarzyszyć mi będzie podczas seansu. Jestem już po wszystkim i jedno jest pewne, oczekiwanie było zdecydowanie lepsze. Moje noty to nie więcej niż 6/10, z czego lwia część to gra Clinta. Dobra, czemu tak narzekam i co mi się nie podobało... Przede wszystkim tania metamorfoza, brak spójności, zero dramatyzmu podczas walk, ogólny poziom Very Easy przeciwników i cała ta psychologiczna reszta, której było mi brak. Porównując tę produkcję do Rockiego, czy Człowieka Ringu z Russell'em Crowe, była lipa, a właśnie czegoś takiego się spodziewałem. Żadnego motywu do treningu... Kwestia rodzinna nie przemawiała do mnie. Ani zemsty, ani śmiertelnie chorego sąsiada, któremu chciałaby oddać nerkę po uzyskaniu mistrzostwa, nic. Pojawiła się po prostu i zaczęła trenować, jak kaleka, swoją drogą. Magiczny trener, zaklęciem kilku rad, zrobił z niej terminatora, który niszczył wszystko na swojej drodze... Gdzie w ogóle jakieś mordercze treningi? Ciągłe walenie w worki, + ewentualne dodatki wprowadzane przez Dunn'a, wszystko oczywiście w zaciszu klubu.
Późniejszy wypadek, muszę przyznać, tego się nie spodziewałem... To był niesamowity zwrot akcji. W czasie rehabilitacji brakowało mi jednak jakiegoś zwątpienia, spadku moralnego, dołka, z którego trener miałby ją wyciągnąć. Ta natomiast od razu pogodzona była ze swoim losem, co w gruncie rzeczy mi się podobało, ale liczyłem na jakąś przemianę, jej silną wolę i podświadomość, które pomogą jej wyjść nawet z tak nieodwracalnych skutków wypadku. Później jakiś morderczy trening rehabilitacyjny, ostro z koksem w klubie i kolejny rok przygotowań do następnej walki z Niemką o mistrzostwo, gdzie zemściłaby się na niej, itd bla bla bla. Zamiast tego natomiast amputacja nogi, jej kompletny spadek chęci do życia, próby samobójstwa i w konsekwencji litościwy czyn samego Eastwood'a. Żenujące, naprawdę. Z początku napisałem chyba, że był OK, ale teraz, gdy jeszcze raz sobie to wszystko przewertowałem, "Za wszelką cenę" spada jeszcze niżej w klasyfikacji przeciętnych produkcji.
Może narzekam za bardzo, ale jakże irytujący jest dla mnie fakt, że z takiego potencjału wyszedł taki gniot. Zgadza się, ukazano tutaj pewne emocje i wytrwałą drogę na ścieżce do celu, ale mimo wszystko, brakowało tego, co jest w tym wszystkim najważniejsze... Trudu, po prostu trudu. Nie jestem zawodowym sportowcem, ale mam wiele wspólnego z fizyczną walką, dążeniem do celu, morderczymi treningami i przeciwnościami losu, sam często czuje się jak bohater podobnego utworu, ból jest silny, ale zaciskam zęby i pnę dalej, wierząc, że uda mi się osiągnąć cel na 100%. Dlatego też jeśli przysiadam do takiego filmu, liczę na silnego motywatora, który iluzją kina zasieje we mnie silnego kopa z hasłem na froncie - Chcieć, to móc! Tutaj natomiast była jedna wielka lipa. Po wyłączeniu KMPlayera nie wiedziałem, czy mam iść spać, opisać swoje wrażenia tutaj, czy zwyczajnie olać sprawę. Oburzyłem się minimalnie, bo nastawiłem się na coś więcej, a okazało się, że moje oczekiwania ukierunkowane były zupełnie inaczej. To by było na tyle. Kwestia gustu