Staram się takie dobre uczynki spełniać, kiedy tylko mam ku temu okazję. Taki nawyk - chyba już w dzieciństwie - wyrobiła we mnie moja mama, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Nie zwracam nawet na nie uwagi, bo są to już dla mnie zachowania naturalne, jakby instynktowne.
Co do tezy, że to co czynimy innym wraca do nas (niezależnie od tego czy to dobro, czy to zło), ja również się z tym zgadzam. Przypomniała mi się pewna sytuacja która w jakimś stopniu to potwierdza, więc ją wam streszczę.
Dobrych parę lat temu wracałem z pracy (a jeździłem jeszcze wtedy autobusem), było zaj..
.. bardzo gorąco, ja głodny, zmordowany po robocie, ręce pełne zakupów, z nieba lał się iście afrykański skwar. Mieszkam na uboczu małego miasteczka i idąc, przechodziłem obok wielgaśnej łąki, na której jeden, około 70-cioletni facet grabił siano i składał w kopki. Na horyzoncie już robiło się granatowo, w oddali było słychać pomruk grzmotów.
Na początku łąki zobaczyłem leżące jeszcze jedne grabie, widły, itd. Położyłem zakupy na trawie, zrzuciłem koszulę i zabrałem się do pomocy.
"Dziadek" jak zobaczył, że zacząłem grabić powiedział co prawda, że nie trzeba, bo zaraz powinien przyjść jego syn (czy tam zięć - już nie pamiętam), więc pomyślałem, że pomogę mu chociaż do czasu kiedy przyjdzie ten jego pomocnik.
Pomocnik nie przyszedł, zasuwałem z grabiami i widłami jakieś dwie godziny, "robiąc" jakieś 3/4 tej łąki. Byłem młodszy, o wiele silniejszy i szybszy od tego dziadka, więc to normalne.
Kiedy kończyliśmy pojawiły się pierwsze krople deszczu, więc nawet nic nie gadaliśmy. Złapałem tylko zakupy i koszulę, i poszedłem w swoją stronę , żeby zdążyć do domu przed ulewą. Z daleka usłyszałem jeszcze krzyknął "Dziękuję!".
Oczywiście nie zdążyłem i do tego wszystkiego, o czym pisałem wcześniej doszło jeszcze to, że zmokłem jak
. Dawno już mogłem być w domu i odpoczywać już po obiedzie, więc jednocześnie pomyślałem, że ja to jednak dziwny(czytaj - głupi) jestem, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że bez mojej pomocy starszy gość by sobie nie poradził.
Pewnego zimnego, grudniowego wieczoru usłyszałem dzwonek do drzwi. Przed drzwiami zobaczyłem tego staruszka, któremu pomogłem latem, trzymającego jakieś torby. Okazało się, że przyniósł prezenty na Święta! To co miał: mleko, ser jakieś mięso z własnego uboju i słodycze dla dzieciaków. Jego słowa pamiętam do dzisiaj. "Mało już dobrych ludzi jest, to trza o nich dbać, co by nie wyginęli".
Przed następnymi Świętami też przyszedł, aż mi głupio było.
Potem coś podupadł na zdrowiu, ale zawsze jak się gdzieś spotykamy, to witamy się jakbyśmy sobie jacyś bliscy byli, chociaż przed tym sianem, nie znaliśmy się w zasadzie wcale.