Odjechani.com.pl

Pełna wersja: Rodzeństwo - przekleństwo czy błogosławieństwo?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Jak to jest w Waszym przypadku? Jak układają się Wasze kontakty i relacje z rodzeństwem?
Może nie masz rodzeństwa, więc napisz czy brakuje Ci tego, czy raczej dobrze być jedynaczką/jedynakiem.
Czy posiadanie rodzeństwa ma Waszym zdaniem wpływ na to, na jakich ludzi wyrastamy i jak funkcjonujemy w społeczeństwie?
Mam siostre. Wkurzający charakter ma - całkowicie inny od mojego. Relacje z rodzeństwem hmm powiem tak: Czasami mamy chęć się pozabijać, a czasami się usiądzie pogada, jak typowa rodzinka z filmu ;).
Na pewno posiadanie rodzeństwa zmienia wszystko. Obecność kobiety nie jest już takie "Niechalo", a normalną rzeczą :)
Ja to tak postrzegam :)
Ja mam dwóch braci. Jeden rok młodszy, a drugi dwa. Z tym młodym dogaduję się znakomicie, właściwie jestem dla niego przykładem :D No taka mała kopia mnie i z charakteru i z wyglądu, oczko w głowie. Natomiast z drugim jest już trochę gorzej, jest inny od naszej dwójki, spokojniejszy, zrównoważony :D I często dochodzi do konfliktów, duży wkład mają w to rodzice, z racji tego, że zawsze był faworyzowany, bo spokojny, ułożony, dobrze się uczy sratata :D No ale nie jest źle, dogadujemy się ;) Nie wyobrażam sobie, żeby ich nie było, a jedynakiem mimo kilku komfortowych sytuacji to jednak nie chciałbym być :D
Mam młodszego brata o pięć lat. Jest wkurzający, trudny, wszystko co usłyszy to zaraz wypapla, zaczyna się bez powodu. Właściwie mogę o nim mówić same złe rzecz bo tak na prawdę trudno tu znaleźć jakąś zaletę, no chyba że zapał do pracy, nie koniecznie chodzi o naukę. Mimo wszystko nie chciałbym być jedynakiem i mimo tych wad nie wymieniłbym go, rodziny się nie wybiera.
W sumie kiedyś też taki byłem Połamany
Mam dwóch starszych braci. Pamiętam kiedy odliczałam dni, aż się wyprowadzą i ktoś inny się będzie z nimi męczył :D pamiętam czasy jak biliśmy się we trójkę, kłóciliśmy się o wszystko... Doczekałam wreszcie dnia, że jako najmłodsza córeczka rodziców zostałam sama w domu i powiem Wam, że to nie jest to o czym marzyłam. Strasznie mi bez nich pusto, nie ma się nawet z kim pokłócić :D doceniłam to co miałam dopiero jak się wyprowadzili. Wkurzają, bo traktują mnie jak małą zagubioną dziewczynkę, która sama nie da sobie rady w życiu, ale strasznie ich kocham i wiem, że zawsze mogę na nich liczyć. Każde z nas jest o 360 stopni inne od siebie, ale mimo wszystko się dogadujemy. Nie chciałabym być jedynaczką.
Whisper napisał(a):jest o 360 stopni inne od siebie
Czyli takie samo :D
Ja osobiście rodzeństwa nie mam. "Rodzonego". Podobno kiedyś, jak rodzice się mnie pytali, czy chciałabym młodsze- upierałam się, że chce starsze- i nie mogłam zrozumieć, czemu nie mogę mieć tego starszego brata :P. Kiedy mój przyjaciel, ojciec dwójki malutkich dzieci, poszedł na odwyk alkoholowy, przez 3 miesiące zajmowałam się jego maluchami. W ten sposób zyskałam rodzeństwo- może przyszywane, ale kochane. ;)
Na ten temat mógłbym książkę napisać... Zacznę od tego, że nigdy nie zdecydowałbym się tylko na jedno dziecko. Rodzeństwo to bardzo ważna kwestia w życiu człowieka.

Wychowywałem się w dużej rodzinie, było nas siedmiu, ja i dwóch braci, do tego rodzice i dziadkowie. Ja byłem najstarszy, chłopaki przychodzili na świat kolejno co 6 lat, więc między mną, a najmłodszym bratem, było 12 lat różnicy. Nie trudno się domyślić zatem, że z tym ostatnim łączy mnie bardziej więź ojcowska, ale zacznijmy od początku... Mając naście lat, nigdy nie dyskryminowałem swojego brata, wręcz przeciwnie, często angażowałem w swoje plany Damiana, którego mieliście już okazję poznać na forum, dzięki jego pracom z pędzlem. Nerwa, bo tak całe życie na niego mówiłem, nierzadko towarzyszył mi podczas spotkań z przyjaciółmi, zabierałem go na większe i te mniejsze wypady, poznawał wielu moich znajomych i miał z nimi dobry kontakt, a ja nie odczuwałem nigdy dyskomfortu z powodu niańczenia młodego brata. 6 lat to duża różnica, ale mimo wszystko, jeśli człowiek przebywa w otoczeniu starszych ludzi, szybko się dostosowuje, dlatego chłopak szybko dojrzał i zawsze widać było tę miażdżącą różnicę między nim, a jego rówieśnikami. Dziś jest już pełnoletni i nie widać po nas tak wielkiej różnicy, a rozumiemy się jak bliźniacy. Ostatni z nas, najmłodszy smyk, wychowując się w naszym otoczeniu, również kolosalnie wyprzedza intelektualnie swoich równolatków, którzy są jedynakami, albo mają słaby kontakt ze swoim rodzeństwem. Wszyscy trzej doskonale się rozumiemy, niekiedy się kłócimy, ale więcej jest z tego później śmiechu, niż problemów. Każdy z nas jest za sobą i to jest najważniejsze. Nie wyobrażam sobie życia, bez moich braci.

Jak to jednak wygląda w procesie dojrzewania. Stereotypy mówią, że jedynak nie potrafi się dzielić, nie zna wielu wartości współdziałania i braterstwa. Jest w tym wiele prawdy, ale zależy to w dużej mierze od środowiska, w którym człowiek się wychowuje. Można mieć wielką rodzinę, a mimo to, wyjść na sknerę i aspołecznego typa, który nigdy nie dogada się z ludźmi. Relacje z innymi są bardzo ważne, nawet jeśli wychowujemy się sami, możemy zbudować silną więź przyjaźni.

...i tutaj zaczyna się pewna historia z mojego życia. Będąc jeszcze w szkole podstawowej, w jednej z pierwszych klas, doszedł do nas kolega, który właśnie się przeprowadził. Typowy jedynak, małomówny kujonek, trzymający się na boku od innych. Pierwszy rok bardzo mu dokuczałem, byłem małym rozbójnikiem, miałem duże poparcie w szkole i starsze roczniki się ze mną liczyły. Po roku naszej antypatii przyszedł czas, że siedzieliśmy razem w jednej ławce, za sprawą naszej nauczycielki, od tamtego czasu zostaliśmy przyjaciółmi, aż po dziś dzień. Mijał czas, on był mi coraz bardziej bliski, a ja stałem się jego bratem, którego nigdy nie miał. Całe życie miałem porównanie, jak wygląda dorastanie samemu, a jak wśród rodzeństwa i obiecałem sobie, że nigdy nie skrzywdzę tak swojego potomstwa. Nie pozwolę, aby moje dziecko wychowywał się samo.

Różnica jest kolosalna, naprawdę. Pamiętam momenty w technikum, kiedy wysiadając z autobusu, wraz z moim przyjacielem, namawiałem go, abyśmy wrócili na wagary, a on z niesmakiem stwierdzał, że nie chce mu się, bo i tak nie ma co w domu robić... Jego obraz powrotu ze szkoły był ponury. Wielki dom, w nim tylko matka, ojciec w pracy, a on sam w czterech ścianach. U mnie było wręcz przeciwnie, wieczny brak nudy, dom zawsze był żywy, dlatego tęskno oczekiwałem powrotu z więzienia, jakim była szkoła.

Rodzina jest bardzo ważna, moja kobieta ma siostrę, która urodziła się niepełnosprawna, jest ona jej oczkiem w głowie, nie wyobraża sobie życia bez niej. Zwykła jej obecność wiele ją nauczyła, więzi krwi nie da się porównać z niczym innym, prawdziwa przyjaźń to jedynie tego namiastka. Można się nienawidzić, ale mimo wszystko, w potrzebie zrobi się wszystko dla swoich bliskich.

Nie chcę przedłużać już, ale temat naprawdę ciągnie się w mojej głowie i mógłbym wymieniać tutaj jeszcze wiele pozytywnych stron współdzielenia swojego życia z innymi istnieniami, ale pokrótce powiem jeszcze tylko tyle, że wiele w temacie do powiedzenia mają rodzice. Zostałem wychowany w rodzinie, która nie stroniła od okazywania ciepła. Od najmłodszych lat miałem bardzo bliskie stosunki z domownikami. Zewsząd otoczony byłem ciepłem, które później pragnąłem sam oddać bliskim, których pokochałem. Ognisko rodzinne jest naprawdę ważne, miłość rodziców, rodzeństwa, dziadków... Wszystko może się walić, wokół mogą huczeć i strzelać, ale w moim domu zawszę znajdę schronienie i zrozumienie.

To subiektywne, jak i zarazem obiektywne spojrzenie na temat. Introwertycy zapewne i tak mnie nie zrozumieją, ale dla wszystkich innych, którzy myślą o założeniu rodziny lub mają rodzeństwo, słowa te powinny znaleźć jakieś odbicie.

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem ;)
I napisz tu coś kiedy da Vinci już wyczerpał temat...

Co do mnie- mam brata 6 lat młodszego. Co prawda bywa czasami okropnie denerwujący- tak że mam ochotę go związać i zamknąć w jakiejś szafie czy gdzieś, ale wiem że ją również święta nie jestem :-) Nie zmieniłabym go. Mimo że czasami się kłócimy, że nie podoba mi się parę jego cech, mamy dość niezły kontakt, też podobają mu się moje ulubione piosenki, że lubimy te same filmy, w większości śmieszą nas te same rzeczy. Jesteśmy inni ale czasami widzę że zachowuje się tak samo jak ja w jego wieku. Jesteśmy inni ale podobni.

Teraz już nie chciałabym być jedynaczką, czasami trochę przeszkadza mi fakt dzielenia z młodszym pokoju ale już niedługo ;-) Zastanawiam się czy oddzielona od niego ścianą nie będę się nudziła...
Ja jestem jedynakiem. Nie znam stereotypów i nie interesują mnie.
Wychowałem się w rodzinie niepełnej. W pewnym sensie patologicznej.
Zawsze zazdrościłem moim znajomym i rodzinie że mają rodzeństwo, nawet jedno.
Głównie dlatego że gdy coś się stało to zawsze było na mnie, nawet gdy rzeczywiście coś zbroiłem.

Nie lubię mojego domu. Mam z nim ogrom przykrych wspomnień.
Jednak za bardzo przywiązałem się do mojego pokoju i mógłbym w nim spędzić całe życie.
To jest choroba związana z samotnością i nieumiejętnością samodzielnego radzenia sobie w życiu.
Cały okres dorastania to wyzwiska i krzyki w stylu "Nigdy sobie nie poradzisz", "Nigdy nie zdobędziesz... nie osiągniesz... nie będziesz miał..."
Wszystkie obelgi ze strony mojej matki leciały z całym impetem na mnie.
Dziś mój mózg już kipi od wrzasków a mimo to ciężko mi wyjść z domu.

Dlaczego o tym napisałem? Bo ponoć jedynaki to zwykle oczka w głowach rodziców.
Tak było na początku. Potem gdy zaczęły się u mnie problemy to rodzice nie potrafili działać inaczej niż krzykiem i pasem.
I właśnie wtedy przydałby się ktoś jeszcze kto by coś powiedział np. Co robisz?! Dlaczego go bijesz?!
Nie było nikogo tylko puste ściany.

Wiem że to trochę nie na temat ale to jest ten gorszy przykład jedynaka.
Wbrew stereotypom (nie znam ich) ja zawsze się dzieliłem i to nie był wpływ środowiska wychowawczego.
To znaczy nie nauczono mnie tego. Dzieliłem się aby mnie lubiano, abym miał przyjaciół, kupowałem przyjaźń.
Gdy przestałem to znów zostałem sam i po jakimś czasie przywykłem do tego że ludzie mnie nie rozumieją i nie chcą zrozumieć.

Ja także mógłbym napisać o tym książkę jak to mi się żyło i żyje bez rodzeństwa.
Moja matka kiedyś powiedziała: "Gdybym miała dwóch synów takich jak Ty (chodzi o mnie) to bym zwariowała (użyła chyba innego słowa ale o tym znaczeniu)".
Moja dawna przyjaciółka (myślałem że przyjaźnie trwają całe życie) powiedziała mi że mam mało znajomych gdy ona ma dużo.
Ja odparłem że kilku mi wystarczy i że nie potrzebuję rzeszy znajomych bo po co. Wtedy dziwnie tak jakoś spojrzała i mówiła że to nie w porządku.
Ona ma brata i chyba w tym sęk. Ona jakoś łatwiej nawiązuje znajomości i zabiega o nie.
U mnie jak ktoś nadaje na innych falach to jest z góry skreślony.

To samo w pracy. Najlepiej pracuje mi się samemu i nie lubię jak ktoś patrzy mi na ręce lub gada jakieś bzdury nie na temat pracy.
Uwielbiam pracować w ciszy. Wolę jazgot maszyn niż np. radio czy muzykę. Tym bardziej nie lubię gadać podczas pracy.

Czasami tak sobie myślę że nawet nie mam do kogo jeździć w odwiedziny.
Przecież znajomi zawsze się wykruszają a rodzina zawsze pozostaje, no chyba że jest jakiś konflikt.

Ja mimo jedynactwa także odbiegam od moich rówieśników.
Nie oglądam nałogowo sportu ani się nim nie interesuję.
Nie oglądam zbyt wiele filmów, zwłaszcza nowości (nawet nie wiem jakie ostatnio filmy nakręcono i nie zależy mi na tej wiedzy).
Nie szaleję jak idiota na fejsbuku, nie mam komunikatora i niczego w sieci nie śledzę.
Nie oglądam TV i nie słucham radia. I jest tego więcej a ludzie mnie nie rozumieją.
Prawie wszyscy gdzieś biegną i biorą wszystko na barki i nie rozumieją takiego mnie który za tym nie idzie. Ja idę w drugą stronę - pod prąd.
Ludzie dookoła się bawią a ja planuję i stopniowo realizuję swoją karierę.
Nie sądzę abym coś z życia tracił ale i tak jestem nierozumiany.
Prawdopodobnie taki jestem bo wychowywałem się tak jakby sam.

Na przykład ja mam swój styl ubierania czyli brak stylu a moja matka mówi: "Jak Ty wyglądasz?!", "Jak Ty się ubrałeś?!", "Młodzi ludzie na mieście tak ładnie się ubierają a Ty?" itp. Szczerze nie obchodzi mnie co ona mówi ale czasem żeby był spokój to ubiorę to co ona chce bo mam dość jazgotu.

To tyle choć i tak za dużo. Takie świadectwo jedynaka. Ten gorszy wariant.
Tak się składa, że znam braci da Vinci i tutaj muszę przyznać rację, chłopaki bardzo się szanują.
Jestem mniej więcej w wieku jego średniego brata i szczerze mówiąc zawsze mu zazdrościem starszego brata, który dba o niego.
To zawsze było widać.
Z najmłodszym jest to samo.
Szczerze wam tego zazdroszczę, chłopaki :)

Skrzypek, dla Ciebie wielki szacunek za otwartość i bezpośredniość.
Widać, że nie miałeś lekko, ja też nie wychowałem się w laurach opiekuńczości.
Stron: 1 2