Na ten temat mógłbym książkę napisać... Zacznę od tego, że nigdy nie zdecydowałbym się tylko na jedno dziecko. Rodzeństwo to bardzo ważna kwestia w życiu człowieka.
Wychowywałem się w dużej rodzinie, było nas siedmiu, ja i dwóch braci, do tego rodzice i dziadkowie. Ja byłem najstarszy, chłopaki przychodzili na świat kolejno co 6 lat, więc między mną, a najmłodszym bratem, było 12 lat różnicy. Nie trudno się domyślić zatem, że z tym ostatnim łączy mnie bardziej więź ojcowska, ale zacznijmy od początku... Mając naście lat, nigdy nie dyskryminowałem swojego brata, wręcz przeciwnie, często angażowałem w swoje plany Damiana, którego mieliście już okazję poznać na forum, dzięki jego pracom z pędzlem. Nerwa, bo tak całe życie na niego mówiłem, nierzadko towarzyszył mi podczas spotkań z przyjaciółmi, zabierałem go na większe i te mniejsze wypady, poznawał wielu moich znajomych i miał z nimi dobry kontakt, a ja nie odczuwałem nigdy dyskomfortu z powodu niańczenia młodego brata. 6 lat to duża różnica, ale mimo wszystko, jeśli człowiek przebywa w otoczeniu starszych ludzi, szybko się dostosowuje, dlatego chłopak szybko dojrzał i zawsze widać było tę miażdżącą różnicę między nim, a jego rówieśnikami. Dziś jest już pełnoletni i nie widać po nas tak wielkiej różnicy, a rozumiemy się jak bliźniacy. Ostatni z nas, najmłodszy smyk, wychowując się w naszym otoczeniu, również kolosalnie wyprzedza intelektualnie swoich równolatków, którzy są jedynakami, albo mają słaby kontakt ze swoim rodzeństwem. Wszyscy trzej doskonale się rozumiemy, niekiedy się kłócimy, ale więcej jest z tego później śmiechu, niż problemów. Każdy z nas jest za sobą i to jest najważniejsze. Nie wyobrażam sobie życia, bez moich braci.
Jak to jednak wygląda w procesie dojrzewania. Stereotypy mówią, że jedynak nie potrafi się dzielić, nie zna wielu wartości współdziałania i braterstwa. Jest w tym wiele prawdy, ale zależy to w dużej mierze od środowiska, w którym człowiek się wychowuje. Można mieć wielką rodzinę, a mimo to, wyjść na sknerę i aspołecznego typa, który nigdy nie dogada się z ludźmi. Relacje z innymi są bardzo ważne, nawet jeśli wychowujemy się sami, możemy zbudować silną więź przyjaźni.
...i tutaj zaczyna się pewna historia z mojego życia. Będąc jeszcze w szkole podstawowej, w jednej z pierwszych klas, doszedł do nas kolega, który właśnie się przeprowadził. Typowy jedynak, małomówny kujonek, trzymający się na boku od innych. Pierwszy rok bardzo mu dokuczałem, byłem małym rozbójnikiem, miałem duże poparcie w szkole i starsze roczniki się ze mną liczyły. Po roku naszej antypatii przyszedł czas, że siedzieliśmy razem w jednej ławce, za sprawą naszej nauczycielki, od tamtego czasu zostaliśmy przyjaciółmi, aż po dziś dzień. Mijał czas, on był mi coraz bardziej bliski, a ja stałem się jego bratem, którego nigdy nie miał. Całe życie miałem porównanie, jak wygląda dorastanie samemu, a jak wśród rodzeństwa i obiecałem sobie, że nigdy nie skrzywdzę tak swojego potomstwa. Nie pozwolę, aby moje dziecko wychowywał się samo.
Różnica jest kolosalna, naprawdę. Pamiętam momenty w technikum, kiedy wysiadając z autobusu, wraz z moim przyjacielem, namawiałem go, abyśmy wrócili na wagary, a on z niesmakiem stwierdzał, że nie chce mu się, bo i tak nie ma co w domu robić... Jego obraz powrotu ze szkoły był ponury. Wielki dom, w nim tylko matka, ojciec w pracy, a on sam w czterech ścianach. U mnie było wręcz przeciwnie, wieczny brak nudy, dom zawsze był żywy, dlatego tęskno oczekiwałem powrotu z więzienia, jakim była szkoła.
Rodzina jest bardzo ważna, moja kobieta ma siostrę, która urodziła się niepełnosprawna, jest ona jej oczkiem w głowie, nie wyobraża sobie życia bez niej. Zwykła jej obecność wiele ją nauczyła, więzi krwi nie da się porównać z niczym innym, prawdziwa przyjaźń to jedynie tego namiastka. Można się nienawidzić, ale mimo wszystko, w potrzebie zrobi się wszystko dla swoich bliskich.
Nie chcę przedłużać już, ale temat naprawdę ciągnie się w mojej głowie i mógłbym wymieniać tutaj jeszcze wiele pozytywnych stron współdzielenia swojego życia z innymi istnieniami, ale pokrótce powiem jeszcze tylko tyle, że wiele w temacie do powiedzenia mają rodzice. Zostałem wychowany w rodzinie, która nie stroniła od okazywania ciepła. Od najmłodszych lat miałem bardzo bliskie stosunki z domownikami. Zewsząd otoczony byłem ciepłem, które później pragnąłem sam oddać bliskim, których pokochałem. Ognisko rodzinne jest naprawdę ważne, miłość rodziców, rodzeństwa, dziadków... Wszystko może się walić, wokół mogą huczeć i strzelać, ale w moim domu zawszę znajdę schronienie i zrozumienie.
To subiektywne, jak i zarazem obiektywne spojrzenie na temat. Introwertycy zapewne i tak mnie nie zrozumieją, ale dla wszystkich innych, którzy myślą o założeniu rodziny lub mają rodzeństwo, słowa te powinny znaleźć jakieś odbicie.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem