Chciałem Was zapytać, co sądzicie o poziomie edukacji uczelni wyższych w naszym kraju. Chciałem porozmawiać głównie o publicznych uniwersytetach i politechnikach. Moje wrażenia są takie (studiuję na politechnice Opolskiej), że poziom dopasowania materiału do kierunku, system zaliczania (mega zróżnicowany wg. widzimisię wykładowców) oraz ogólny charakter egzaminowania i samego nauczania przez autorskie wykłady na mojej uczelni jest mizerny. Problemem jest głownie nawałnica materiału, którą nęka się studentów niezainteresowanych daną dziedziną. Zdecydowanie brakuje solidnego wyprofilowania, na pierwszym roku brakuje zajęć, które poszerzają spektrum poznania swojego kierunku z różnych stron. Ja studiuję automatykę i robotykę, to naprawdę bogaty kierunek po którym można robić naprawdę wiele rzeczy. Niestety u nas brakuje tego, co ja chciałbym robić, ale nie zamierzam już zmieniać uczelni, żeby się nie sparzyć. Uważam, że dziś posiadamy tyle ciekawych dziedzin zawodowych, że na moim kierunku powinno się dobierać przedmioty do własnych potrzeb wedle ustalonych wytycznych, natomiast uczelnia serwuje podobne zestawienia na różnych kierunkach, uczy w dużym stopniu zbędnego z mojego punktu widzenia materiału oraz ma problemy z dyscypliną wykładowców. "Polibuda" nie posiada warunków do nauki praktycznej, brakuje tam nowoczesnego sprzętu, a nauka od praktycznej strony to ta "nauka prawdziwa" i naprawdę wartościowa. Uważam, że system edukacji mojej uczelni jest kiepski i większość studentów nawet nie myśli o zbieraniu dobrych ocen, wystarczy im trzy, po roku dwóch nawet ci najlepsi mają gdzieś średnią ocen. To świadczy o mizerności systemu nauczania i niestety nie jest to problemem mojej uczelni, a praktycznie każdej.
Czy Wy macie podobne wrażenia? Jak oceniacie to wszystko i ewentualnie jeśli jeszcze nie studiujecie, a zamierzacie, to czego oczekujecie po swoich uczelniach, czego się spodziewacie?
Serdecznie zapraszam do dyskusji zgodnie z tematem.
Nie studiuję jeszcze, bo tak wyszło, ale właśnie kontynuowałbym kierunek z technikum na inżyniera.
I mam nadzieję, że tam przynajmniej się nauczę czegoś praktycznego, niby w technikum coś tam było, ale ta cała praktyka w technikach to pic na wodę. Kierunek z technikum mnie zainteresował, i mam nadzieję że na studiach jeszcze bardziej się w nim utwierdzę

Teoria teorią, ale praktyka najważniejsza.
Ja o studiowaniu niewiele się mogę wypowiedzieć, bo studiuję dopiero od października, ale wydaje mi się że ilość przedmiotów związanych z kierunkiem zależy od uczelni a nawet wydziału. Na Politechnice Śląskiej niektóre kierunki są prowadzone na dwóch wydziałach - na przykład Automatyka i Robotyka. Na moim wydziale są przedmioty związane z kierunkiem takie jak podstawy sterowania robotów i maszyn, podst. robotyki i budowy robotów, mechanika (która co prawda jest ,,uniwersalna" dla wielu kierunków, przynajmniej na pierwszym semestrze, ale potrzebna), maszynoznawstwo... Natomiast mam kolegę na innym wydziale, również studiującego AiR, który przedmiotów związanych z kierunkiem ma zdecydowanie mniej (przynajmniej na razie). A nawał materiału- co poradzić w końcu to studia... Myślę, że byłoby go mniej gdyby było go więcej w szkołach średnich (głównie jeśli chodzi o matematykę). Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie że obecnie dąży się do jak najmniejszego ,,obciążania" naszych młodych umysłów? Wydaje mi się że za bardzo się nad nami wszyscy trzęsą, na zasadzie ojejku jakie biedne dzieciaczki muszą się nauczyć wzorów z fizyki, po co to humanistom (dla równowagi- po co ścisłowcom znajomość historii?) Kilka wzorów i dat jeszcze nikomu nie zaszkodziły, a jeśli chodzi o wczesne zawężanie materiału to tego, jaki będzie potrzebny ,,w życiu", wydaje mi się to bez sensu. Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem? Przecież w wieku nastu lat niewiele osób wie dokładnie kim chciałoby być i co do tego celu będzie mu potrzebne. A jak ktoś wie, to zawsze może na własną rękę poszerzać swoje zainteresowania- książki, kółka zainteresowań, zajęcia pozaszkolne, internet. Gdyby nauki w gimnazjach i szkołach średnich było więcej, każdy chcąc się utrzymać na powierzchni i mieć jeszcze trochę czasu dla siebie musiałby sobie wyrobić pewien rytm uczenia, pewną obowiązkowość, dzięki czemu po przyjściu na studia nie miałby aż takich problemów z przyswojeniem dużej ilości informacji (zwłaszcza, że w jakiś sposób byłyby to informacje ciekawiące go, zakładając że wybierał kierunek zgodnie ze swoimi zainteresowaniami).
Nie wiem dokładnie jak to działa ale wydaje mi się że poziom na uczelniach wyższych jest wynikiem poziomu w szkołach średnich. Nawet najlepszy wykładowca nie będzie w stanie zrobić geniusza z kogoś kto ma problem ze sprowadzaniem do wspólnego mianownika (a i takiego rodzynka spotkałam). Mamy na przykład świetnego prowadzącego z informatyki, który na prawdę chce nas nauczyć najlepiej tego co może. A że okazuje się iż przychodzący na polibudę nie opanowali zasad obsługi Worda czy Exela toteż to właśnie przerabia (bo przecież informatyka to taki mało ważny przedmiot w gimnazjum/ liceum... a jak przychodzi co do czego to jest problem z wpisaniem równania do Exela). Nie można zrzucać całej winy na uczelnie- owszem, też nie są bez zarzutu, jednak nie da się zrobić z idioty dobrego magistra.
Cytat:wydaje mi się że poziom na uczelniach wyższych jest wynikiem poziomu w szkołach średnich. Nawet najlepszy wykładowca nie będzie w stanie zrobić geniusza z kogoś kto ma problem ze sprowadzaniem do wspólnego mianownika (a i takiego rodzynka spotkałam).
Dokładnie to samo usłyszałam na pierwszym wykładzie na studiach. I z roku na rok jest coraz gorzej. Niektórzy prowadzący mają w nosie braki studentów, uważają, że jak ktoś zdał maturę i dostał się na konkretny kierunek to powinien mieć pewien zasób wiedzy. Takie podejście ma głównie starsza kadra, która pamięta egzaminy wstępne. I ja jestem za. Matura z roku na rok poziom ma coraz niższy, niski poziom na uczelniach to niska wartość samego dyplomu co implikuje stada bezrobotnych magistrów. Drugim problemem jest masowość studiów. Serio, każdy musi mieć licencjat lub magistra? Dla uczelni każdy kolejny student to zysk z warunków, repet itd.a na każdym kierunku są takie przedmioty-skarbonki.