12.05.2015, 18:51
Domenico Pozzovivo, włoski wspinacz obronną ręką wyszedł z potwornie wyglądającej kraksy na wczorajszym trzecim etapie Giro d'Italia.
Filigranowy góral nie doznał żadnych złamań w kraksie na trzecim odcinku Giro. Lider zespołu Ag2r La Mondiale upadł na 26 kilometrów przed metą na zjeździe z górskiej premii Barbagelata i przez dłuższy czas pozostawał na asfalcie, z trudem poruszając zakrwawioną głową. Włochowi natychmiast udzielono pomocy medycznej, a po dłuższej chwili karetką przetransportowano do szpitala. Według komunikatu medycznego sporządzonego przez lekarza wyścigu niski zawodnik przez cały czas był przytomny i nie miał kłopotów z oddychaniem. Badania przeprowadzone wieczorem wykazały, że kolarz miał sporo szczęścia. Upadek na twarz na zjeździe mógł skończyć się o wiele gorzej.
Cztery lata temu na 3 etapie Giro już, takiego szczęścia jak Pozzovivo nie miał belgijski kolarz Wouter Weylandt, który zginął na zjeździe z przełęczy Passo del Bocco. Gdy podczas transmisji podali informację o kraksie, nikt nie myślał o najgorszym. Ot, kolejna kraksa, kolejny obojczyk, kolejne rozdarte spodenki – za parę godzin na Twitterze zobaczymy zdjęcia „szlifów” albo zdjęcie RTG, usłyszymy o kolejnych celach. Dźwięk upadających rowerów jest tak samo związany z kolarstwem, jak gest wznoszonych na mecie rąk. Nikt jednak nie spodziewa się, że kolejna kraksa może być tą ostatnią.
"Jego serce przestało bić” ogłosił ze smutkiem jeszcze w trakcie tej samej transmisji legendarny Auro Bulbarelli. 26-letni Wouter Weylandt upadł o jeden raz za dużo. Zjeżdżając razem z peletonem obrócił się do tyłu, zahaczył pedałem o kamienną ścianę przylegającą do drogi, z prędkością blisko 90 km/h spadł z roweru i stracił przytomność, koziołkował przez około 20 metrów. Urodzony w Gandawie Weylandt był czwartą ofiarą w historii Giro d’Italia.
Wouter Weylandt
Filigranowy góral nie doznał żadnych złamań w kraksie na trzecim odcinku Giro. Lider zespołu Ag2r La Mondiale upadł na 26 kilometrów przed metą na zjeździe z górskiej premii Barbagelata i przez dłuższy czas pozostawał na asfalcie, z trudem poruszając zakrwawioną głową. Włochowi natychmiast udzielono pomocy medycznej, a po dłuższej chwili karetką przetransportowano do szpitala. Według komunikatu medycznego sporządzonego przez lekarza wyścigu niski zawodnik przez cały czas był przytomny i nie miał kłopotów z oddychaniem. Badania przeprowadzone wieczorem wykazały, że kolarz miał sporo szczęścia. Upadek na twarz na zjeździe mógł skończyć się o wiele gorzej.
Cztery lata temu na 3 etapie Giro już, takiego szczęścia jak Pozzovivo nie miał belgijski kolarz Wouter Weylandt, który zginął na zjeździe z przełęczy Passo del Bocco. Gdy podczas transmisji podali informację o kraksie, nikt nie myślał o najgorszym. Ot, kolejna kraksa, kolejny obojczyk, kolejne rozdarte spodenki – za parę godzin na Twitterze zobaczymy zdjęcia „szlifów” albo zdjęcie RTG, usłyszymy o kolejnych celach. Dźwięk upadających rowerów jest tak samo związany z kolarstwem, jak gest wznoszonych na mecie rąk. Nikt jednak nie spodziewa się, że kolejna kraksa może być tą ostatnią.
"Jego serce przestało bić” ogłosił ze smutkiem jeszcze w trakcie tej samej transmisji legendarny Auro Bulbarelli. 26-letni Wouter Weylandt upadł o jeden raz za dużo. Zjeżdżając razem z peletonem obrócił się do tyłu, zahaczył pedałem o kamienną ścianę przylegającą do drogi, z prędkością blisko 90 km/h spadł z roweru i stracił przytomność, koziołkował przez około 20 metrów. Urodzony w Gandawie Weylandt był czwartą ofiarą w historii Giro d’Italia.
Wouter Weylandt