Odjechani.com.pl

Pełna wersja: Bracia Kliczko - czy znajdą się godni przeciwnicy?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Haye przegrał jakiś czas temu z Władimirem i pomimo tego wyzywa do walki Witalija i domaga się rewanżu po przegranej walce z młodszym z braci Kliczko. Ale nie oto tutaj mi chodziło. No jakiś wstęp musiał być.

Bracia Kliczko od kiedy zdobyli pasy mistrzowskie nikt im nie jest w stanie zagrozić...
Wygląda na to, że oboje zejdą z ringu pokonani przez śmierć naturalną. he he he.

Czy Kliczkowie stanowią dziś w wadze ciężkiej osobną ligę i nie ma nikogo, kto byłby w stanie ich pokonać?
(30.09.2011, 21:48)CzekoladowyBaron napisał(a): [ -> ]...Czy Kliczkowie stanowią dziś w wadze ciężkiej osobną ligę i nie ma nikogo, kto byłby w stanie ich pokonać?

Baron nie ma nikogo w chwili obecnej kto mógłby im zagrozić.
To bardzo profesjonalni bokserzy z najwyższej półki.
Musiała by się pojawić gwiazda na miarę Tysona aby coś z tego wyszło.

Zejdą z ringu niepokonani.

Starszy jest bardzo dobry, a młodszy jeszcze lepszy technicznie.

Nie stanowią osobnej kategorii, jednak wybijają się na tle pozostałych ciężkich... Haye popełnił najgłupszy błąd życia wygrywając z Walujewem. Przed nim jedynym bracia czuli respekt. Facet miał nieludzka wytrzymałość na ciosy i lepsze warunki fizyczne. Walka między nim, a którymś z braci byłaby absolutnie nieprzewidywalna.

Na chwile obecna jest parę nadziei wagi ciężkiej (Peter, Herelius, Tua, Chisora, Powietkin i jeszcze kilku innych) jednak żaden nie ma jeszcze wystarczającego doświadczenia by wystartować po pasy.

Nie ma niepokonanych bokserów, każdy w końcu musi przegrać, czy to z kontuzja, czy z „lucky punchem”, czy nawet z wiekiem. Wyjątkiem, jak dotąd jedynym na świecie jest Rocky Marciano.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie należę do zbytnich fanów braci Kliczko i,
oczywiście doceniając ich mistrzowską klasę, uważam, że zawodowy boks, a przede
wszystkim jego kwint esencja, czyli waga królewska, bardzo by zyskała gdyby ten wielki
(dosłownie i w przenośni) duet abdykował w całej glorii panujących mistrzów.

Rzeczywistość jest taka, że chcąc- nie chcąc, kibice boksu zmuszeni byli pogodzić się z myślą,
że Kliczkowie to odrębna liga, do której nie dorósł dotąd żaden inny pięściarz. I nie chodzi
tu bynajmniej o same gabaryty Ukraińców, bo są przecież bokserzy nawet wyżsi od nich.
Jednak po raz pierwszy zdarzyło się, że bokser ponad dwu metrowy nadal zachowuje naturalną
sprawność ruchową, a jego gabaryty w żaden sposób mu nie przeszkadzają. Zazwyczaj
dwumetrowcy mają problemy z koordynacją ruchową, a zwinnością mocno odstają od ludzi
nawet z przedziału 180-190 cm. Kliczko Bros zostali nader hojnie (bo wzrostem i talentem,
a wszystko to razy dwa) obdarowani przez Boga. Gdy poparli to wieloma latami ciężkiej pracy i
wyrzeczeń doprowadzili w końcu do tego, że całkowicie zdominowali wagę ciężką i obecnie są
w posiadaniu w zasadzie wszystkich pasów mistrzowskich najbardziej prestiżowych federacji
(jedyny wyjątek to pas WBA, którego wciąż właścicielem jest Alexander Povetkin -
jednak otwarcie trzeba powiedzieć, że zawdzięcza to jedynie wytrwałemu unikaniu konfrontacji z K2).

Drugim istotnym czynnikiem, który doprowadził do tej całkowitej dominacji w HW jest fakt,
że niestety ale od czasu Lennoxa Lewisa w wadze ciężkiej nie pojawił się żaden nadzwyczajny
talent bokserski, ktoś kto wyrastałby znacznie ponad przeciętność. Dzisiejsi ciężcy to po prostu tacy
wyrobnicy zawodu bokserskiego, w najlepszym razie dobrzy rzemieślnicy, ale na próżno wśród nich
wypatrzyć jakiegoś artystę. Historia boksu przeżywała już czasy kiedy w jednym okresie swoje
najlepsze lata przeżywało nawet kilku wielkich mistrzów pięści i zmuszeni byli toczyć między sobą
heroiczne boje o prymat w swoich dywizjach. W wadze królewskiej oczywiście najlepszym tego
przykładem byłyby złote dla boksu lata 70-te XX w., kiedy to swój prime przeżywali trzej niezapomniani
wielcy herosi , czyli nieodżałowany Smokin' Joe Frazier, Wielki George Foreman, no i oczywiście czarodziej
ringu, bokser wszech czasów, Mohammad Ali.

Jednak historia boksu przeżywała też i długie lata, kiedy w wadze ciężkiej albo nie było żadnego
wybitnego boksera i pas mistrza przechodził z rąk do rąk wśród mistrzów jednej walki, albo też w
danym okresie był jeden wielki i utalentowany mistrz, który znacznie przewyższał konkurentów.
Tu chyba najlepszym przykładem byłby wciąż rekordzista nieprzegranych walk (49) Rocky Marciano,
dla którego tak na prawdę brakowało przeciwników godnych jego talentu (oczywiście z całym
szacunkiem dla choćby Jersey'a Joe Walcott'a, czy Ezzard'a Charles'a, z którymi Rocky toczył
historyczne walki, ale którzy nie zaliczali się do kategorii wielkich mistrzów). I właśnie z okresem
takiej dominacji jednego mistrza (w dwóch postaciach) mamy obecnie do czynienia od wielu lat.
W zeszłym roku nadzieje kibiców boksu zogniskowały się na dwóch postaciach, brytyjskim krzykaczu
Davidzie Hayu i na naszym Adamku (choć tu myślę, że nadzieje były w większości tylko wśród Polaków).
Jednak brutalna rzeczywistość szybko zweryfikowała te nadzieje.

"Łowca Kliczkowych głów" Haye okazał się mocny tylko w gębie, a na ringu zabrakło mu
najnormalniej jaj i nie zaryzykował nawet przez moment. Wolał bezboleśnie przegrać na
punkty tracąc resztki reputacji niż zaryzykować obitą buzię i spróbować wygrać z Wladymirem.
A wielka szkoda bo wydawał się on być jednym z nielicznych obecnie ciężkich, którzy posiadają
odpowiednie argumenty, żeby marzyć o pokonaniu Kliczków. Lepsza szybkość, nienaganna technika,
no a przede wszystkim odpowiednie uzbrojenie, czyli nokautujący cios, mogący powalić każdego.
Jednak do wymienionych argumentów niezbędny jest jeszcze jeden, i to chyba najważniejszy,
a mianowicie serce do walki, czyli tzw. dusza wojownika.

No i okazało się, że pan Haye owej duszy nie posiada, choć po przez media do ostatniej chwili
mamił cały świat wizją zmiażdżenia Kliczki. Nasunęło mi się przy tej okazji takie porównanie,
że ów pojedynek to trochę tak jakby w czasie wojny doszło na polu bitwy do konfrontacji bardzo
dobrego, solidnego ruskiego czołgu T-90 (Wlad) z nowocześniejszym amerykańskim Abramsem,
który uchodzi za jeden z najlepszych na świecie i posiada wszystko, żeby zwyciężyć. Jednak czołgiem
tym dowodzi spietrany żołdak, który boi się zbliżyć do przeciwnika na odległość skutecznego strzału
mimo tego, że jego przedni pancerz chroni go przed ostrzałem sovieta. W rezultacie tego panikuje
i korzystając z przewagi szybkości lawiruje umykając z pola walki z pełnymi gaciami. Post faktum
tłumaczy się z porażki tym jakoby jedna z gąsienic mu zachorowała [Haye twierdził, że przegrał bo
miał kontuzje palca u nogi (sic!)Haha]. Po tej żenującej porażce Haya nadzieja kibiców
(choć w ogromnej większości tylko polskich i to raczej tych mniej obeznanych) zwróciła się
na Tomka Adamka, który po latach pracy dopiął swojego celu i stanął do walki o grubą kasę
i tytuł mistrza świata wagi ciężkiej.

Nawiązując do powyższego, militarnego porównania to w tym przypadku na przeciw może ciut
starszego może modelu ruskiego czołgu T-88 (jednak ciągle ze światowej czołówki) stanął wojownik
z krwi i kości, doświadczony i nieustraszony komandos gotowy walczyć do upadłego ale... jadący do
boju gazikiem z ...rakietnicą w dłoni! Jak wyglądało by owo starcie oczywiste jest chyba dla każdegoYy.
Niestety ale wg mnie dokładnie tak wyglądała ta pierwsza w Polsce bokserska walka o tytuł mistrza
świata HW na wrocławskim stadionie. Vitali po prosto rozniósł Polaka w pył. Mógłby nawet zakończyć
pojedynek już w pierwszej minucie jednak nie chcąc robić naszemu rodakowi aż takiego obciachu, jak
również ze względów marketingowych przeciągnął tą egzekucje aż do dziesiątej rundy.

Najgorsze jednak w tym było to, że Polak po za atakami w stylu kamikadze zachowywał się tak jak by
nie miał żadnego planu na pokonanie Ukraińca, a powinien mieć ich dwa lub trzy warianty. Dla mnie
sprawa jest ewidentna i świadczy o tym, że nikt w Adamek Team włącznie z nim samym w ogóle nie
wierzył w wygraną! Zresztą obserwując jego drogę do tego pojedynku oraz słuchając wywiadów z nim
przeprowadzanych, dla uważnego słuchacza było oczywiste, że priorytetem- wielkim marzeniem Adamka
nie był bynajmniej pas mistrza świata, lecz wielka kasa, czyli miliony dolarów. I marzenie to ziściło się już
w chwili podpisania kontraktu na walkę z Kliczką i ustalenia honorariów. Prawdziwych kwot chyba nikt nie
zna jednak pewne jest, że Adamek został milionerem (3 do 5 mln $), a tym samym zarobił na boksie więcej
niż Gołota czy Michalczewski.

A wracając do meritum, czyli kwestii dominatu K2 w heavyweight, to po haniebnej rejteradzie Haya i na
siłę gloryfikowanej w polskich mediach, a w rzeczywistości żałosnej klęsce Adamka wydawało się że już
nic się nie zmieni. Po kilku miesiącach Starszy z Kliczków miał stoczyć kolejną walkę. Tym razem na przeciwnika
wybrano mało komu wcześniej znanego kolejnego Brytyjczyka niepozornego Dereka Chisorę. Wrzawę i sensacje
jaką wywołał on swoimi poczynaniami tak przed, w czasie, jak i po walce ze starym mistrzem to temat na inną
już rozprawę. Faktem jest, że ten zdawało się wystawiony na pożarcie Angol zaskoczył wszystkich i zmusił Vitka
do największego wysiłku od czasów pamiętnej walki z Lennoxem. Przegrał oczywiście jednogłośnie ale pokazał
wszystkim, że Kliczkowie to też ludzie, do tego mocno się starzejący. Myślę, że co by nie mówić o tych jego wygłupach
to wlał on mnóstwo nowych nadziei zarówno w serca innych pięściarzy wagi ciężkiej jak i kibiców, pokazując wszystkim,
że jak się bardzo chce to wszystko można. I tylko kończąc już nie mogę oprzeć się refleksji o tym jak z obecnej perspektywy
wygląda teraz ta niby chwalebna porażka o wiele, wiele wyżej notowanego Adamka?

[Treść usunięto]
Owszem może i trochę ciężko się to czyta komuś przywykłemu do czytania postów złożonych z dwóch czy trzech zdań prostych.
Przy czytaniu mojego posta trzeba się trochę skoncentrować być skupionym. Czasem trzeba niektóre zdania przeczytać dwu, trzy krotnie aby w pełni zrozumieć cały sens.
Ale to moje zdanie i może trochę za bardzo mnie poniosło przez co tekst tak się rozrósł.
Sorki- w najgorszym razie można nie czytać.;)
Zresztą może masz rację i nie jest to miejsce na takie elaboraty.
Poczekam na inne oceny i zobaczymy