Odjechani.com.pl

Pełna wersja: Jacek Bąk historia prawdziwa - Życie się komplikuje
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.

tungar

[Obrazek: 1319827797498.jpg]

Kim jest Jacek Bąk wie każdy kibic piłkarski i to nie tylko Polski. Nie będę tutaj streszczał przebiegu jego kariery, przedstawiłem ją w kilkunastu odcinkach w dziale piłka nożna (zapraszam do lektury). Dzisiaj dalsza część jego historii którą napisało samo życie. Zadziwiające jak stare dobre przysłowia sprawdzają się na co dzień, i jak szybko ze szczęśliwego, bogatego faceta można się przemienić w zwykłego bitego po tyłku gościa. Nie, nie chciałem być złośliwy, daleko mi do tego, bo bardzo lubię Jacka Bąka i chociaż nie znam go osobiście to jesteśmy ziomalami. Wychowaliśmy się na tym samym osiedlu, chodziliśmy do tej samej szkoły i w tym przypadku stoję za nim murem. Dobrze by było gdybyście przeczytali wcześniej cykl postów w dziale piłkarskim " Jacek Bąk: Moja historia prawdziwa", poznalibyście lepiej tego piłkarza i wasza ocena byłaby pełniejsza. Ale zobaczmy o co chodzi.

[Obrazek: 1255240558888.jpg]


Cytat:Życie sportowca często komplikuje się po zakończeniu kariery. U mnie tak się stało - mówi "Przeglądowi Sportowemu" Jacek Bąk, były kapitan reprezentacji Polski.

Jacek Bąk: Przepraszam za spóźnienie, po choinkę jeździłem z bratem. Udało nam się znaleźć wielką, taką na trzy metry. Andrzej ją targał, bo mi plecy nawaliły. Kręgosłup wysiadł. Zupełnie jak w czasach, gdy grałem. To się nie zmieniło... Inne sprawy też. Parę siwych włosów przybyło.

Przegląd Sportowy: Święta spędza pan w domu, w Lublinie?

Jacek Bąk: Tak, przyjedzie do mnie syn. Pewnie ubierzemy choinkę, chociaż nie będziemy mieli dużo pracy. Lubię proste drzewko – parę bombek, lampki, a nie milion przyczepionych rzeczy. Andrzej też będzie. Niedawno obaj wspominaliśmy, że prawdziwe święta to były, jak mama z tatą żyli. Oni cementowali rodzinę. Po ich śmierci, to już nie wiem co.

Przegląd Sportowy: Latem ubiegłego roku mówił nam pan, że koniec kariery wywrócił pańskie życie. „Wstaję, choć mógłbym leżeć pół dnia, śniadanie powoli, raczej celebracja, kawka z kolegami i tak mijają dni. Bez treningów, bez tego rozkładu jazdy, weekendy bez meczu. W końcu zacząłem biegać, bo szło zwariować".

Jacek Bąk: Życie sportowca często komplikuje się po zakończeniu kariery. U mnie tak się stało. Pal sześć ten kierat, wstawanie, śniadanie. Drobiazg, naprawdę. 13 maja skończyłem granie. Dwa dni później przyjechałem do Lublina i okazało się, że żona odchodzi z jakimś facetem. Po prostu wyprowadziła się z domu. Jakiś sygnał, miesiąc przed moim powrotem z Austrii, puścili mi na ten temat znajomi. Mówili: „Słuchaj, Anka chyba ma jakiegoś fagasa". „Pier..." – pomyślałem. Przyjeżdżała co dwa trzy tygodnie do Austrii, wcześniej do Kataru. Wszystko było w porządku, ale tak naprawdę nic nie było Ok. Biegałem za piłką, kasa na konto wpływała, a tymczasem pani Ania ruszyła w tango. Dopiero później zaczęły wypadać trupy z szafy.

Przegląd Sportowy: W szafie to raczej kochanek się chowa.

Jacek Bąk: To musiał w tej szafie siedzieć trzy, cztery lata. Ustaliłem, że tyle czasu byli już ze sobą. A te trupy to długi, jakie zostały do spłacenia. Żona chciała firmę, więc dałem jej pieniądze na rozkręcenie, 3-4 miliony złotych. Tak rządziła, że oprócz tych pieniędzy jeszcze pół miliona długów zrobiła. Nie miała czasu na pilnowanie interesu, bo w kółko siedziała na zabiegach upiększających. Kiedyś w Nałęczowie pobiegła odsysać tłuszcz, a kobieta pyta: Z czego? Pani waży 52 kilogramy! Portfel był za to regularnie wysysany. Dziś jestem wściekły. Nie żałowałem tych pieniędzy. To przecież żona, matka mojego dziecka. 25 lat byliśmy ze sobą. Dopóki grałem, życie kręciło się w dobrą stronę. Człowiek działał jak zaprogramowany, więc może pewne sprawy zniknęły z pola widzenia.

Przegląd Sportowy: Piłkarze też znikają żonom z pola widzenia, mieszkają od hotelu do hotelu. Pokusy, również te w kusych sukieneczkach, zdarzają się...

Jacek Bąk: Ale przez kilka lat nie prowadzą dwóch domów, podwójnego życia, przynajmniej nie znam takiego przypadku. Gdybym miał zamiar odejść, pewnie dostałbym po mordzie, ale postawiłbym sprawę jasno. Nie było tak, że grałem w piłkę i robiłem, co chciałem.

Przegląd Sportowy: Niedawno uderzył pan żonę w sklepie w Lublinie. Pisała o tym lokalna prasa. Na taki czyn nie ma okoliczności łagodzących.

Jacek Bąk: Spotkaliśmy się przypadkowo, zapytałem, dlaczego wyprzedaje firmę bez mojej zgody. Powiedziała, żebym spier... i mnie odepchnęła. Zdenerwowałem się, wymierzyłem jej policzek. Jakby na to czekała, następnego dnia o wszystkim przeczytałem w prasie. Zbudowała mnie reakcja pewnej pani, gdy doszło do sprzeczki. Powiedziała do żony: „Niech się pani odczepi od Jacka, to porządny człowiek!"
Panowie, pokochałem tę kobietę jeszcze jako nastolatek i dziś naprawdę trudno mi mówić pewne rzeczy na jej temat. Syna najbardziej mi żal. Chłopak uczy się w szkole sportowej na drugim końcu Polski. Głupi nie jest i wie, o co chodzi. Dla niego to jest dramat, a to wszystko jeszcze potrwa. Majątek trzeba będzie podzielić.

Przegląd Sportowy: Syn rozumie, co się dzieje wokół?

Jacek Bąk: Mam nadzieję. Chyba coraz lepiej mnie rozumie, choć nie zamierzam go w to wciągać. Może lepiej, że z daleka obserwuje tę historię. Mam pewne podejrzenia, dlaczego żona tak obstawała, by Jacka wysłać do szkoły w Nowym Targu. Mąż daleko, syn też. A w Lublinie hulaj dusza, piekła nie ma.

Przegląd Sportowy: Nie byłoby lepiej, gdyby żona podróżowała razem z panem w trakcie kariery?

Jacek Bąk: Tak było na początku, razem spędziliśmy dziesięć lat we Francji. Dopiero w pięciu ostatnich coś się zmieniło i nie chciała. Proponowałem, by przeprowadziła się razem ze mną do Kataru, później do Wiednia, ale tłumaczyła, że firmą musi się zajmować. „Poukładam wszystko w Lublinie, żeby był fundament, jak wrócisz" – tłumaczyła. Ten fundament okazał się nagrobkiem naszego małżeństwa. Bardzo drogim nagrobkiem, Do dziś nie mogę znaleźć zegarków za 200 tysięcy złotych czy biżuterii. Ona za to ani dnia w życiu nie przepracowała, wyłączając zarządzanie firmą, marne co prawda, ale uznajmy to za pracę.

Przegląd Sportowy: Czytaliśmy zarzuty żony. Bardzo poważne. Miał się pan nad nią znęcać fizycznie i psychicznie.

Jacek Bąk: Tak, tak, też to czytałem. I z tego powodu musiała uciekać z domu. Ciekawe, że w trakcie tej ucieczki zdążyła zabrać ze sobą 300 par butów, 100 torebek i brylanty warte 1,5 miliona złotych. Chyba tir musiał przypadkiem przejeżdżać obok domu i zabrać ją podczas tej ucieczki. Panowie, zrozumiałbym, gdyby powiedziała wprost: słuchaj, mam kogoś i tak dalej. A ona raz tylko wydukała, że to koniec. Wydukała, bo przyszła po imprezie i nie dało się z nią normalnie porozmawiać.

Przegląd Sportowy: Nie chce pan jak najszybciej zakończyć tego toksycznego układu?

Jacek Bąk: Chciałem. Zaproponowałem jej mieszkanie i milion złotych, by obyło się bez prania brudów w sądzie, by każdy mógł pójść w swoją stronę. I co usłyszałem? „Ja umiem liczyć!" Chyba najmocniej zszokowało mnie, że żona nagrywała nasze rozmowy, jeszcze przed rozwodem. Kurczę, to jest jak zły sen... Nie mogłem uwierzyć, że osoba, z którą jestem ćwierć wieku, ucieknie się do czegoś takiego. To chore. Zresztą czemu te nagrania miałyby służyć? Przecież nie jestem politykiem, by mnie skompromitować. Kłótnię małżeńską nagrywać lub zwykłą rozmowę, nonsens.

Przegląd Sportowy: Nienawiść to jedyne uczucie, które dziś żywi pan do żony?

Jacek Bąk: Nie.

Przegląd Sportowy: Samotność...

Jacek Bąk: Czasami jest zbawienna. Oswajałem się z nią w ostatnich latach, zdążyliśmy się nawet zaprzyjaźnić. Moje życie było jak rejs, tylko nie taki jak ten film. To był rejs kolorowy.

Przegląd Sportowy: A w każdym porcie czekała dziewczyna?

Jacek Bąk: Nie, myślałem, że ona czeka na mnie w domu. Nie czekała.

Ciekawy jestem waszej opinii o tym całym zamieszaniu, mnie osobiście obrzydzenie bierze do tej kobiety, nie dlatego że w trakcie całej kariery gorąco dopingowałem Jacka. Ale wkurza mnie że facet przez tyle lat tyrał na treningach, żeby zapewnić dostatnie życie w luksusach swojej rodzinie, a kiedy po latach wraca żeby z tych luksusów skorzystać, okazuje się że wszystko się wali. Zamiast cieszyć się życiem, trzeba spłacać długi które "Babiszon" mu zostawił, totalna katastrofa.

Beata

Przypuszczam że oboje mają swoje za uszami, ale fakt że uciekając rzekomo z domu kobieta zabrała tyko klejnoty, buty i torebki daje jasny jej obraz. Okaże się jeszcze że musiała z domu uciekać jak jego nie było w kraju :D.