(01.06.2013, 00:59)Paulina napisał(a): [ -> ]Istnieje, i jest to pewne mam przyjaciela znam sie z nim ponad 10 lat spedzamy ze sobą ponad 70% życia. A mimo to kazdy znas toczy swoje, ma swoich znajomych, chłopaka/dziewczyne. Prawda jest taka że o każdej porze dnia i nocy moge na niego liczyć. Nie ma żadnego drugiego dna, i uważam że przyjaźń damsko-męska istnieje.
To, że Ty Paulino nie widzisz tego drugiego dna, to wcale nie znaczy że go nie ma. Dno, ma to do siebie że widać je tylko kiedy jest płytko, jeśli jest głęboko, to zobaczyć je można dopiero wtedy, kiedy się do niego dotrze. Być może go nigdy nie zobaczysz w tej Waszej przyjaźni, a może to kwestia czasu.
Z moją Przyjaciółką było podobnie. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Świetnie dogadywaliśmy się, a nawet rozumieliśmy się bez słów. Mogliśmy się sobie wyżalić, pochwalić, poradzić się. Nigdy chyba nie miałem tak świetnego kumpla jak Ona. Oboje byliśmy wtedy w stałych związkach i była to "czysta przyjaźń", bez żadnego drugiego dna. Nasi partnerzy czasami żartowali, że jak tylko się spotkamy to reszta świata nie ma z nami szans - zawsze mieliśmy to samo zdanie na jakiś temat i broniliśmy swoich racji jak para lwów. Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim albo milczeć wspólnie i było fajnie.
Niestety, pojawiło się to "drugie dno". Nie od razu, ale jakby stopniowo. Teraz, z perspektywy czasu inaczej dostrzegam ten proces.
Któregoś dnia, kiedy pomogłem jej przytargać zakupy. Jak zwykle poczęstowała kawą czy czymś innym, już nie pamiętam. Zamiast siąść, pogadać, zabrała się od razu do rozpakowywania pakunków. Nagle złapała jakieś pudełeczko spośród tych zakupów i mówiąc "Zaraz wracam. Chcę żebyś coś ocenił męskim okiem. Tylko szczerze!" zniknęła w łazience. Zawsze byliśmy wobec siebie szczerzy, nawet brutalnie szczerzy jeśli chodziło o jakieś ocenianie siebie nawzajem, więc wiedziała że powiem dokładnie to co myślę. Tym razem jednak się myliła - nie powiedziałem co myślę.
Po chwili wróciła do pokoju w białej, koronkowej bieliźnie. Nie była to jakaś szczególnie seksowna bielizna, ale...
- No i jak? Może być? - spytała.
Zbaraniałem! Wyglądała olśniewająco. Nie jak moja kumpela czy przyjaciółka, tylko bardzo pociągająca, piękna kobieta.
- Może być. Naprawdę fajna. - mruknąłem.
Popatrzyła na mnie podejrzliwie, wyczuwając chyba że nie jestem szczery, ale myślała że po prostu mi się ten zakup nie podoba, a ja się zaplątałem w słowach jak nigdy. Przeszła obok mnie jak obok jakiejś "psiapsióły", a ja starałem się na nią nie patrzeć ale mój wzrok nie chciał wykonać polecenia.
Wtedy chyba na naszej krystalicznie czystej przyjaźni pojawiła się rysa, z mojej strony. Niby nic się między nami nie zmieniło, ale od tego momentu jakoś tak inaczej się czułem w jej towarzystwie. Potem, stopniowo, wszystko zaczęło wracać do normy i znów byliśmy "najlepszymi kumplami".
Po jakimś kolejnym okresie czasu byliśmy na imprezie. Ja ze swoją partnerką, Ona ze swoim facetem, taka "domówka" w gronie kilkorga innych jeszcze znajomych. Któryś z kolejnych tańców zatańczyliśmy razem, bo to też była jedna z rzeczy które świetnie nam razem wychodziły. Leciał akurat jakiś wolny kawałek, więc w zasadzie to było bardziej dreptanie w miejscu i całkiem odleciałem gdzieś myślami. Z tego letargu wyrwał mnie dopiero jej szept prosto do ucha:
- Przestań!
Nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi, dopiero po chwili zorientowałem się, że palcami jednej ręki od jakiegoś czasu muskałem ją po karku, a druga dłoń z jej pleców się zsunęła, ale tak jakoś niefortunnie... Oczywiście natychmiast przywróciłem dłoniom "właściwe" położenie. Kiedy jednak spojrzałem na jej twarz, w jej oczach był ten blask, ten którym się nie patrzy na kumpla.
Rysa pojawiła się także z jej strony? Tak myślę. Na mnie, ten akurat moment, wtedy nie zrobił żadnego wrażenia.
Nadal przyjaźniliśmy się, na pozór wszystko było jak dawniej, ale chyba tylko na pozór.
"Do trzech razy sztuka" - to przysłowie chyba ma jakąś podstawę.
Nadal mogliśmy na siebie liczyć i któregoś dnia odwiedziła mnie, żeby się wypłakać. Nie po raz pierwszy zresztą, a powody tej akurat wizyty, są teraz nie istotne. Najpierw opowiedziała co ją dręczy, trochę krzyku i wyrzucenie z siebie złości i standardowe zakończenie - chlipaniem na moim ramieniu. Kiedy już szlochanie ucichło, podniosła głowę z mojego ramienia tak, że byliśmy twarzą w twarz, patrząc sobie prosto w oczy i prawie dotykając się nosami. ...(cdn.)
(Ciąg dalszy nastąpi jak znajdę więcej czasu.)