Witaj szanowny Gościu na forum Odjechani.com.pl. Serdecznie zachęcamy do rejestracji. Tylko u nas tak przyjazna atmosfera. Kliknij tutaj, aby się zarejestrować i dołączyć do grona Odjechanych!

Strona odjechani.com.pl może przechowywać Twoje dane osobowe, które w niej zamieścisz po zarejestrowaniu konta. Odjechani.com.pl wykorzystuje również pliki cookies (ciasteczka), odwiedzając ją wyrażasz zgodę na ich wykorzystanie oraz rejestrując konto wyrażasz zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych w ramach funkcjonowania serwisu. Więcej informacji znajdziesz w naszej polityce prywatności. Pozdrawiamy!


Polska służba zdrowia.
#1
Witajcie odjechani. Chciałem poruszyć temat służby zdrowia w naszym smutnym jak pi*ka kraju. Mianowicie pod koniec wakacji na imprezie coś mi trzasnęło w kolanie. Z bólu się wyłożyłem na parkiet, oczywiście wielkie zamieszanie, ludzie dzwonią po karetkę, a ja, który nie znoszę po prostu lekarzy zacząłem stamtąd śmigać na jednej nodze, przy czym wyłem z bólu. Na następny dzień nie mogłem się ruszyć, noga mi spuchła, na wieczór znajomi zawieźli mnie do jakiegoś szpitala w Kamieniu nad morzem, bo byliśmy akurat na wyjeździe. Nie było odpowiedniego lekarza na miejscu, więc przyjął mnie pan doktor innej specjalizacji, przepisał zastrzyki, by nie powstał zakrzep i kazał przyjechać jutro, gdy już będzie odpowiedni lekarz. Pojawiłem się więc z rana jeszcze raz w tym szpitalu, pan doktor wbił mi w staw strzykawkę, by odciągnąć płyn, który zebrał się w kolanie i wsadził na tydzień w gips. Wróciłem do swojego miasta i się zaczęło. Turlałem się od lekarza do lekarza, którzy nie mogli mi powiedzieć nic konkretnego, już nie mówiąc o rodzinnej pani doktor, która nie chciała mnie przyjąć twierdząc, że jestem pełnoletni i mam się przepisać do innego lekarza ( do 18stki brakowało mi jeszcze 2-ch miesięcy). Nie wspominam o kosztach prywatnych wizyt u tych lekarzy i oczywiście potwornym bólu. Na usg nic nie wychodziło, ponieważ wszystko zasłaniała krew. Umówiłem się w końcu na wizytę do ordynatora jednego ze szpitali, stwierdził zerwanie wiązadeł, uszkodzenie łąkotki, zerwanie czegoś tam pod kolanem, skręcenie, blablabla. Zalecił kupić stabilizator i czekać na operację, która powinna odbyć się natychmiast, ale co? Ale terminy w szpitalu za rok w lipcu( może od razu do amputacji?). Musiałem więc wziąć w sprawy w swoje ręce, a raczej dać coś w inną rączkę i miałem termin operacji za tydzień. Operacji miało być 3, przeszczep by zrosło się wiązadło, wstawienie łąkotki ze zwłok i rekonstrukcja kolana. W szpitalu nie stało się nic takiego, okazało się, że nic nie jest zerwane ani uszkodzone, tylko najważniejsze w całym kolanie- potrzaskane w drobny mak chrząstki, do tej pory nie wiem co mi robili na tym stole, pomijając to, że nie dostałem narkozy i wszystko słyszałem. [b]Miły[/b] personel wypuścił mnie na drugi dzień do domu, gdzie nie dostałem nawet wypisu tylko musiałem czekać na wizytę prywatną z panem ordynatorem. Jakiś czas później wszystko się poprawiło, musiałem kupić nowy stabilizator, bo jak się okazało- tamten był nieodpowiedni. Dostałem leki i miałem ćwiczyć w domu, jednak ćwiczenia, które odbywały się w ciężkich bólach nie przyniosły efektów i dostałem zalecenie by poddać się dwutygodniowej rehabilitacji. Gdy już wszystko się ułożyło i myślałem, że powrócę do jeżdżących na rowerze, skaczących, biegających to pan doktor, w tamtym tygodniu powiedział mi, że potrzebny jest zastrzyk za 850zł by nie męczyć się z tym cholerstwem do śmierci (chociaż słyszałem, że i tak będzie mi to dane). Nie wspomniałem jeszcze o tym, że powrót do szkoły miałem zalecony na styczeń, bez przemęczenia i dźwigania, jestem w klasie maturalnej, więc nie mogę sobie na to pozwolić i śmigam do szkoły od września z ciężką torbą na ramieniu. Zapewne zapomniałem kilku rzeczy opisać. Aha. Jeszcze sytuacja z wczoraj. Miałem umówioną wizytę na godzinę 11. Przyjechałem 10:50, a lekarz wywołuję osobę z godziny 8.30, małe opóźnienie. Od 12-13 miał przerwę, a kończył dyżur o 14. O godzinie 13.45 zostałem wywołany, ale nie było mnie na miejscu. Teraz uwaga, zamknąć oczy bo to będzie niegrzeczne: po tak długim czasie wyczekiwania mój organizm powiedział "Idź i sr*j" i ja durny poszedłem, żeby nie zapaskudzić przypadkiem linoleum miłościwie przyjmującego. Po powrocie usłyszałem, że zostanę przyjęty na końcu, dobrze, że nie miałem broni. Po karczemnej awanturze jestem umówiony jutro na 16.55, ale wizyta ta będzie trwała 5 minut, a po niej dostanę zaszczytny tytuł seryjnego mordercy. Taka jest ta nasza służba zdrowia, nie wspominając o tym ile kasy poszło na to, a co wycierpiałem to moje. Czyli co, ludzie żyjący mniej niż przeciętnie nie mają prawa leczenia? A Wy co o tym myślicie? Mieliście takie sytuację?
PS. Gratuluję tym co to przeczytali, musiałem trochę rozładować emocje.
  Odpowiedz
#2
A podatki się płaci...

Mój dziadek z 10 lat temu w bólach walczył o przyjęcie w szpitalu, w końcu przewrócił się specjalnie na korytarzu i udał, że zemdlał, wtedy dopiero ktoś się nim zainteresował. Trzeba kombinować, bo grając fair play, człowiek się nie doczeka.

Podziwiam za cierpliwość, Koniak.
  Odpowiedz
#3
Taaak, kochana polska służba zdrowia. Od czego zacząć?

Moja babcia jakiś czas temu zasłabła w nocy – starsza osoba, ciśnienie na 200, te sprawy. Telefon do lekarza domowego – on nie przyjedzie. Pogotowie? Przyjechało po jakichś dwóch godzinach – no bo po co spieszyć się do starszej osoby?

Gdy miałam dwa, trzy latka, mój tata usłyszał od lekarza, że pozostało mu dwa tygodnie życia. Dzięki Bogu niech żyje jak najdłużej.

Kilka lat temu mój młodszy brat „złapał” ból brzucha. Wymieniany wcześniej lekarz rodzinny, stwierdził, że on sobie go wyimaginował. W końcu trafił do szpitala, gdzie zamiast zrobić mu porządne badania, został przyprowadzony psycholog, by stwierdzić, czy nie jesteśmy czasem rodziną patologiczną. Gdy okazało się, że nie, zrobili dokładne badania i wyszło na to, że organizm jak to u młodego faceta się rozwija, miał za dużą śledzionę, na którą brakowało miejsca, stąd podobno ten ból.

Moją siostrę złapał kiedyś okropny ból w nocy – nie dość, że na pogotowie nie można było się dodzwonić, to jeszcze nie można było się dogadać z osobą, która odebrała ten telefon. W końcu kazali rodzicom ją zawieźć (!!!) do szpitala, który akurat ma dyżur. Też mieli problem by ją zdiagnozować…

Kilka lat temu moi rodzice mieli wypadek samochodowy – dachowali z powodu małej dziurki w ziemi, ot, bagatela ok. 40 cm głębokiej (dł. I szer. już nie pamiętam), wystarczyło by bus z przyczepą przekoziołkował kilka razy… Pomijając fakt, że tir, który jechał i wszystko widział nawet się nie zatrzymał, policja pojawiła się całkiem szybko, a karetka po ok. godzinie? Moja mama miała naderwane ucho, do tej pory ma trochę z nim problemów. Taty nawet nie zostawili na obserwację… Miał rękę całą pokaleczoną fragmentami szkła – myślicie, że ktoś się z tym bawił? Pielęgniarka wzięła zwykłą szczotkę-żelazko, pod wodą z mydłem i siłą szorowała rękę. Resztę zatarłam w pamięci. A nie wspominajcie mi nic o ubezpieczeniu, bo to totalna parodia.

Swoją historię (którą gdzieś tutaj wspominałam) opiszę dokładniej – bo dotyczyła mnie samej, pamiętam z tego całkiem dużo. Koniec października – jak teraz, 5 lat temu, moja pierwsza klasa liceum. Akurat tego dnia miałam pasowanie na licealistę – nawet recytowałam wiersz na apelu. Wróciłam do domu wcześniej, okropnie się czułam. Wezwany lekarz ^ po zbadaniu mnie stwierdził, podobnie jak u mojego brata – nadmierną wyobraźnię. Skoro nie zlecił żadnego usg, pojechałam z rodzicami prywatnie – niby nic nie wykazało. Ból został, w nocy pojechaliśmy do szpitala – w jednym nas nawet nie wpuścili, bo nie oni przyjmują. W drugim czekałam ledwo żywa na korytarzu, aż lekarze zajmą się awanturującym się ćpunem. Zbadali mnie, zostawili na obserwację. USG miałam rano, badała mnie młoda lekarka, nawet teraz pamiętam, jak zbladła gdy tylko zerknęła na ekran, zawołała kogoś starszego i od razu zabrali mnie na blok. Wyrostek robaczkowy, fajnie. Po operacji ledwo dochodziłam do siebie, nie mogłam się ruszać, nic nie jadłam, miałam całkiem wysoką gorączkę – zbili mi ją antybiotykami i puścili do domu. Po dwóch dniach wróciłam na oddział (przez ten czas w domu tylko leżałam), przez tydzień czy ponad tydzień leżałam z otwartą raną, którą mi czyścili…. Wiecie, już wolałabym trzy operacje, niż to, co mi robili…. Nie było lepiej. W końcu znowu usg, czy inne badanie, konieczna operacja. Tata mój tak się denerwował, że chciał mnie przenieść do innego szpitala – a lekarze sami mówili, że transportu mogę nie przeżyć. Ok., wzięli mnie na blok, tym razem operował mnie sam ordynator. Gdy po operacji rozmawiał z tatą, przyznał, że na oddziale jest jeden tylko chirurg, któremu może zaufać (!!!) i pytał się mojego taty co ma robić (!!!), tato jedną rzecz powiedział – zamknąć ten cholerny oddział. Po drugiej operacji było ze mną zupełnie inaczej, wstałam jeszcze tego samego dnia... Prawdopodobnie w czasie pierwszej operacji zostawili mi coś w środku – wacik, nożyczki… A wiecie jak się tłumaczyli? Lekarz domowy po tej całej przygodzie mówił, że u tak jak u mnie tylko w nikłym procencie przypadków wyrostek jest tak nietypowo umiejscowiony i to go zmyliło, a chirurdzy? To dlatego, że ona taka otyła. Podobnie jak połowa oddziału chirurgicznego? Na mojej sali dwie panie – starsza i młodsza miały poprawiane zabiegi na woreczek żółciowy. Chcieliśmy to zgłosić, zrobić z tym coś – wszyscy pacjenci przyklaskiwali pomysłowi, ale nikt nie odważył się podpisać…
Mam żal do lekarzy. Zdrowie, bo zdrowie. Ale chyba po części mogę na nich zwalić winę, za to, jak kiepsko czułam się w liceum. To były straszne trzy lata – ignorancja, czy znęcanie się psychiczne – nie wiem co gorsze, mnie dotknęło to pierwsze. Nie było mnie w szkole, przez dwa początkowe miesiące, gdy wszystko się w nowej klasie formuje, ja z nimi do końca nie znalazłam wspólnego języka. Nawet na studniówce, na którą chciałam nie iść, bawiłam się z dziewczynami z innych klas.

Po tylu przygodach z konkretnym „lekarzem rodzinnym” przepisaliśmy się do prywatnego ośrodka, który ma podpisaną umowę z NFZ – ma chociażby szacunek dla ludzi i jeśli się na czymś nie zna (a często tak jest) to chociaż wypisze odpowiednie skierowanie… A moja mama chodzi do niego z konkretną nazwą leku, na którą ma wypisać receptę…

Nie pisałam tego chronologicznie, za błędy przepraszam, ale podobnie jak Koniak… Nie da się o tym wszystkim ładnie pisać.

A potem ktoś się mnie czepia, że zachowuję się jak dziecko, bo chcę uciekać z kraju. Oto, kawałek mojej, naszej rodzinnej historii – bo naprawdę chciałabym, chciałabym uwierzcie, by to było wszystko…


edit! A jednak już o tym pisałam - o tutaj: http://odjechani.com.pl/Thread-Otarli%C5...%87?page=2
Free Your Mind!
  Odpowiedz
#4
No nieźle, ja bym ich pozwał na Twoim miejscu, Ola. To się w głowie nie mieści. Należy zaznaczyć też, że starsi, samotni ludzie w szpitalach są traktowani bardzo przedmiotowo i czekają tylko jak się ich pozbyć. Oczywiście nie wrzucam wszystkich lekarzy do jednego worka, sam mam sąsiada lekarza, świetny facet, ale niektórzy chyba minęli się z powołaniem. Brak słów..coraz więcej się o tym słyszy, nawet tu opisaliśmy parę sytuacji. Przypadek? Nie sądzę.
  Odpowiedz
#5
Czy pozywanie coś da? Może gdybyśmy mieli w rodzinie zaprzyjaźnionego prawnika... Choć i tak uważam, że z systemem się nie wygra. Stajesz się tylko pionkiem do płacenia podatków, któremu prawa nadane przez konstytucję wcale nie są w prawdziwym świecie sankcjowane. Zdepczą cię, przeżują i wyplują.
Free Your Mind!
  Odpowiedz
#6
Co zrobisz? Nic nie zrobisz, wyjazd stąd.
  Odpowiedz


Podobne wątki…
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Szybki powrót do zdrowia - nie dla Polaków? marta_narkopolacy 0 1 168 02.08.2013, 10:19
Ostatni post: marta_narkopolacy

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości