Co roku dosłownie całe stosy zabytkowych przedmiotów o znacznej wartości pada ofiarą nielegalnego handlu. Są one sprzedawane kolekcjonerom, bądź zwyczajnie jako surowiec jeśli, to np. srebro, czy złoto, zamiast trafiać do muzeów i opowiadać swoją historię. Oczywiście problemu nie stwarzają poszukiwacze, lecz absurdalne prawo, które utrudnia Polakom zarobek na swojej pasji. Otóż wystarczyłoby zalegalizować taką działalność po przez zdobycie tanim kosztem szkolenia i uprawnień konserwatorskich oraz pozwolić na sprzedaż takich artefaktów. Prawda jest taka, że poszukiwacze weterani doskonale znają się na swoim fachu i wiedzą jak wydobyć coś minimalizując ryzyko uszkodzenia. Amator musiałby się tłumaczyć brakiem uprawnień, weteran chętnie by je nabył, aby legalnie rozwijać swoją pasję. Prawo ograniczone byłoby do poszukiwań na określonych terenach, a na pozostałe musiałoby zostać wydane pozwolenie. Wówczas takie znalezione przedmioty trafiałyby zgodnie z nakazem na autoryzowane serwisy, na których sprzedawane byłyby właśnie muzeom, bądź uprawnionym do tego ludziom, a jeśli np. nie zostaną sprzedane w określonym czasie, poszukiwacz miałby prawo taki zarejestrowany już zabytek sprzedać na własną rękę, ze względu na brak zainteresowania, nawet z opcją jego zniszczenia.
Takie prawo zminimalizowałoby nielegalny handel, pozwoliło odprowadzić podatek od sprzedaży i wielu by zrezygnowało z nielegalnego handlu, nawet kosztem dochodu, bo tak sprzedać byłoby po prostu łatwiej, zamiast szukać zainteresowanego na własną rękę. Czy to nie brzmi bardziej uczciwie wobec obywatela? Organizowanie legalnych poszukiwań np. bez dowodów, że na danym terenie faktycznie można coś znaleźć, nie jest możliwe, skoro nikt tam nigdy nie będzie szukał, to jak zabytek ma się znaleźć? Znajdzie go wówczas poszukiwacz, ale jeśli znajdzie coś cennego, ukryje ten fakt, bo działał jako przestępca...
Czy uważacie, że traktowanie kogoś z wykrywaczem metalu jako przestępcy jest sprawiedliwe?