Dopiero, gdy ta "choroba" wdziera się do naszego domu, zaczynamy rozumieć jak wygląda życie z alkoholikiem.
Jak żyć, kiedy nadzieja została już dawno poza progami naszego domu, kiedy słyszysz w oddali bełkot i kroki zwiastujące nadejście końca ciszy i spokoju w domu?
Kiedy za oknem słychać nieartykułowane dźwięki, wulgaryzmy i trzask furtki. Kiedy czujesz odgłos bicia własnego serca, kiedy żołądek kurczy się tak mocno, że czujesz ściskający Cię ból, który nasila się jeszcze bardziej, kiedy słyszysz szmer klucza, poruszającego się wokół zamka...
To nie jest opowiadanie z sensacyjnej książki, tylko życie jakie fundują swoim dzieciom rodzice alkoholicy.
Jak z tym walczyć? Jak sobie poradzić w tych trudnych chwilach zwątpienia i osamotnienia w życiu z alkoholikiem? Czy potrafimy rozumieć dzieci alkoholików?
Moim zdaniem nie da się z tym walczyć, alkoholik sam musi chcieć pokonać swój nałóg, bo inaczej nic nie pomoże. Dobrym sposobem jest wyrzucenie takiej osoby z domu, jeśli nadal chcę pić i mu takie życie odpowiada, bo wychodzę założenia, że jeśli znajdzie się na samym dnie, to dopiero zrozumie że tak nie można żyć. Dzieciom alkoholików współczuje, sam wiem jak to jest być dzieckiem alkoholika.
Współczuję WIDMO, problem jest bardzo trudny, choć obecnie od chwili powstania programu "Niebieska Karta" rzeczywiście łatwiej nieco to opanować. Najistotniejsza kwestia to chcieć, choć nie zawsze przekłada się to na móc. Znam przypadki, gdzie alkoholik był jedynym żywicielem rodziny, zmuszenie go do leczenia równało by się pozbawieniu podopiecznych środków do życia ( choroba była tak posunięta, że jedyną alternatywą było leczenie zamknięte). Dramat
Nie miałem do czynienia z alkoholikami w rodzinie, ale czytałem, że najgorsze co można robić, to ukrywać chorobę w domu i udawać, że nie ma problemu, zamiatać to pod dywan. Najczęściej robią tak żony ze swoimi mężami, bo im wstyd za niego, bo chronią dzieci itd. Przez takie podejście poczucie winy z pijącego spada na rodzinę. Strasznie kwaśne klimaty, myślę że bez pomocy z zewnątrz ciężko z tego wyjść i zdiagnozować przyczynę choroby.
Nie da się z tym walczyć. Alkoholik musi sam chcieć się wyleczyć, w przeciwnym wypadku żadna terapia nie pomoże. Ja do 12 roku życia wraz z mamą się z tym męczyłyśmy. Mój ojciec pił i pił. O tyle dobre było, że po czasami tygodniu popijania, po prostu sobie szedł na banicję. Wiele razy był na terapiach, ale dopiero trzecia, gdy sam już chciał iść, pomogła i od 8 lat nie pije, ale wyrządził wiele szkód w naszej rodzinie, a jego zachowanie nie odbiegło zbytnio od normy(sprzed ostatniej terapii).
Więc tak- nie ważne, jaki nałóg. Są pewne zasady.
1. Nałogowiec musi chcieć rzucić nałóg.
2. Musi chcieć to zrobić dla siebie (nie dla kogoś, bo ludzie odchodzą).
3. Trzeba wybrać ośrodek odpowiadający potrzebom uzależnionego.
Większość ośrodków leczenia uzależnień/poradni leczenia uzależnień wymaga diagnozy. Idąc do ośrodka zamkniętego osoba pracująca dostaje zwolnienie lekarskie. Jeśli rodzinę stać- są i półroczne zamknięte odwyki o zaostrzonym rygorze. Np w Pile. To koszt ok. 2k miesięcznie.
4. Nałogowiec musi wiedzieć, że ma wsparcie.
5. Przed odwykiem dobre jest tzw. "odtrucie". Czyli u narkomanów np. detoks.
6. Po odbytym odwyku- wsparcie bliskich i grupy wsparcia typu AA bądź inna pomoc psychologiczna.
Jeszcze jedna rzecz, dotycząca każdego rodzaju uzależnienia (tu: alkoholik):
a) Alkoholik zawsze będzie już alkoholikiem. Może po prostu nie pić, ale nadal jest uzależniony.
b) Nie można się nauczyć kontrolować nałogu na zasadzie "Nie piję już 4 lata, kieliszek wódki mi nie zaszkodzi!"- patrz podpunkt a). Osoby, którym takie coś się udaje stanowią jakieś tysięczne części wśród uzależnionych.
Mam nadzieję, że mogłam pomóc. Jeśli są jeszcze jakieś pytania- postaram się odpowiedzieć. Dane z roku 2012 i jedyne, co się mogło zmienić to kwestia diagnozy.
W moim domu, tuż za ścianą biesiaduje alkoholik, tzn mój dziadek.
Wydaje się być normalnym człowiekiem, gdy jest trzeźwy, chociaż nie zawsze.
Mój dziadziuś jest codziennie nawalony, nie raz musiałem wrzucać go w taczkę i tłuc dobry kawał drogi. Ma swój niezrozumiały przez inne osoby język, którym posługuje się wśród zmarłych - przynajmniej tak twierdzi. Często bywało że w nocy wyskakiwał pół nago na dwór i krzyczał, odkręcał gaz, palił ubrania, bił się z kim popadnie. Imprezuje w klubach nocnych, dalej nie będę rozwijał tego tematu, bo już można sobie resztę dośpiewać. Gdy wytrzeźwieje to nie przyznaje się do tego że kiedykolwiek za dużo wypił.
Ale to i tak nic co ja tutaj napisałem.
Gdy jest trzeźwy a nawet pijany, to na prawdę potrafi sobie wszystko dobrze zorganizować, do pracy zawsze był pierwszy, punktualny. Wstaje do zwierząt wtedy gdy normalni ludzie śpią, czyli 2-4 godzina w nocy.
Starość nie radość. Umysł szwankuje, a jak widać nawet alkoholik potrafi skubaniec przeżyć wszystkich dookoła.
Mój kuzyn to okropny alkoholik. Nawet klinika odwykowa i fakt, że ma padaczkę alkoholową nie przemawia mu do rozsądku. Tragedia, ale ciężko w ogóle o tym mówić, szczególnie, że wobec mnie i moich braci zawsze był w porządku. Niestety demony uzależnień czyhają na każdego.
Alkoholik w rodzinie to tragedia. Sam to przeżyłem i wiem dokładnie co to znaczy klepać biede, czuć strach przed tym w jakim stanie wróci tatuś do domu..
Codzienny strach, zaszklone oczy.. do tego ludzie którzy przyjeżdżali po swoje pieniądze bo tatuś długów narobił :] takie oto dzieciństwo świetne miałem... do dziś pamiętam jak mamie z wypłaty zostało 45 zł na cały miesiąc i jedliśmy dzień dnia porzeczki czerwone bo na nic innego pozwolić sobie nie mogliśmy.
Wszystko przez alkohol który tak niszczy rodzinę, czy da się z tym walczyc? hmm Pewnie że się da, wystarczy chcieć ale żeby chcieć to alkoholik musi dosięgnąć dno dna.