Swoje zdanie na ten temat wyraziłem w ostatnim temacie poświęconym tematyce modlitwy.
(23.09.2012, 17:17)Buhay napisał(a): [ -> ]Im człowiek mądrzejszy, tym ciężej mu wierzyć.
Świat bez religii by nie istniał. To czysta manipulacja i kontrola ludności, a najlepsze jest to, że sami się ograniczamy. Nie jesteśmy już tak ubodzy intelektualnie jak dawniej, co przekłada się na wiedzę i świadomość rzeczywistości. Znamy historię i widzimy niespójności zarówno w niej, jak i w badaniach naukowych. Jedyny czynnik, który nadal trzyma nas przy tym przekonaniu, to strach przed piekłem i wiecznym cierpieniem. Nawet jeśli, co to za wiara oparta na lęku? Kościół sieje ziarno w umysłach ludzi, gdzie później wyrasta silne przekonanie. Źródło leży w nas. Ma to swoje zalety... Ciesze się, że masy są ograniczone w ten sposób. Nie wszyscy muszą być oświeceni, dlatego jednostkom używającym mózg, żyje się lepiej. Prawo nie jest w stanie zapewnić ładu w takim stopniu jak wiara w Bóstwo, więc ten cały cyrk na ziemi jest potrzebny. Wiara w życiu jest bardzo potrzebna. Przekłada się ona na nasze myślenie, które zarządza podświadomością kierującą naszym życiem. Nie ważne jest czy wierzymy w moc słońca, Allaha, Budde, święte krowy czy siebie samego. Działanie jest to samo. Wiara w siebie wymaga jednak od nas dużej wartości i silnej osobowości, gdyż jednostka słaba psychicznie, potrzebuje koniecznie nad sobą patrona w postaci wszelkiego Bóstwa, aby uwierzyć tak naprawdę w siebie.
Każdy jest kowalem własnego losu, to moje zdanie.
Na koniec pokażę wam krótki i ciekawy filmik. Żadnych napisów pl, angielszczyzny itd. Wygodny w odbiorze i w rodzimym języku. Potrafi otworzyć oczy, choć nikłe szanse ma z obfitymi plonami, rosnącymi w naszym umyśle od lat. Polecam.
W pełni zgadzam się z koleżanką MissFuneral i resztą "oświeconych" osób, którzy potrafią używać szarych komórek. Jestem w stanie zrozumieć przeciętna owieczkę, która w pełni wierzy kościołowi i w strachu podąża za stadem, jednak strasznie denerwuje mnie podejście ludzi, którzy myślą, widzą, śmieją się z tego bajzlu, a mimo wszystko "praktykują" z przyzwyczajenia, bądź dlatego, że przejmują się opinią innych... Tak na wszelki wypadek! Pójdę sobie, posiedzę w kościele, bo może to prawda, chociaż nie, to brednie, ale pójdę się pokazać że byłem... Istny brak własnego zdania i świadomy udział w krytykowanym przez siebie przedsięwzięciu. Bezsens.
Powiem wam coś ciekawego. Ateizm nie jest taki prosty, nie następuje od razu, nie w jednym momencie, nie przypadkiem... To dość długi proces. Od dziecka jesteśmy przygotowywani, aby wierzyć w nadludzką siłę, która pozwoli nam żyć wiecznie w niebie - niewyobrażalnym raju. Wszystko to nastąpi po śmierci, jeśli będziemy przestrzegać zasad wiary i ogólnie jeśli będziemy dobrymi ludźmi. W przeciwnym wypadku, kiedy złamiemy zasady lub będziemy źli, skończymy w ogniach piekielnych! W ogromnym cierpieniu! Już na zawsze! ZAWSZE!!! Pomyślcie, jak bardzo wpływa to na dziecko... Wychowywałem się w bardzo wierzącej rodzinie. Zwłaszcza od strony ojca. Wszyscy straszyli mnie, że jeśli nie pójdę na msze, będę cierpiał już wiecznie w piekle. Bałem się, w mojej głowie siedział tylko strach przed bólem, przed ogniem, smołą, diabłami... Co się dzieje jednak później. Dochodzi do nas, że to trochę głupie, że świat wygląda inaczej niż powinien, że wszechmocny Bóg nie korzysta (mimo możliwości) ze swojego magicznego panelu sterowania, ziemia często staje się przysłowiowym piekłem dla ludzi, wszędzie cierpienie, głód i śmierć... Zadajemy sobie pytanie, gdzie on jest? Dowiadujemy się, że wszędzie, w nas, że w naszym sercu. Hmm, dość przekonujące, nadal mamy nadzieje, jesteśmy młodzi, mija jednak czas, a pytań jest coraz więcej. W końcu stajemy się agnostykami. Wierzymy w Boga, gdyż boimy nadal się w niego nie wierzyć, jednak cały ten syf na ziemi mamy gdzieś. Nie uważamy kościoła, lecz wierzymy w siłe nadludzką. Bóg jest, ale kościół dla mnie nie istnieje! Koniec, kropka! To dość długie stadium w którym wielu ludzi już zostaje, nie wiedząc nawet, że cały ten proces ma nawet nazwę. W miarę jednak naszego samorozwoju intelektualnego, męczy nas to wszystko, kompletnie nie daje spokoju i stajemy się głodni. Głodni rozwiązania tej zagadki... Zaczynamy interesować się religią. Czytamy Koran, Biblię, szukamy w internecie ciekawostek, znajdujemy rzeczy, które są tuszowane, dowiadujemy się o różnych faktach i mitach... Przestajemy być ślepi. Zbyt dużo niejasności, manipulacji, pieniędzy i władzy w tym wszystkim.
Jeśli śmiało możesz powiedzieć, że jesteś ateistą, jesteś odważnym człowiekiem. Wielu mimo wiedzy i otwartego umysłu, nigdy nie będzie miało odwagi, aby wypowiedzieć te słowa. Twoja wiara, to nie miłość do Boga, to strach przed piekłem! A najlepsze jest to, że każdy zagorzały katolik, który panicznie boi się opuścić choćby jeden z pierwszych piątków miesiąca, tak naprawdę nic nie wie o swojej wierze. Czy kiedykolwiek taka osoba miała w ręce Biblie? Czy przeczytała ze zrozumieniem którąkolwiek stronę? Nieważne... Zakorzenione wartości od dziecka, oparte na dodatek na strachu, będą i tak silniejsze, niż jakiekolwiek tłumaczenie, dowody itd. Bardzo żałuję, że nie ma już na forum kolegi Skrzypasa, który był tu ongiś starym wyjadaczem, o dość konserwatywnych poglądach. Dyskusja by wtedy zawrzała...