28.05.2012, 20:58
W tym samym czasie tysiące kilometrów od Barcelony, w drewnianym domku u podnóża gór, w miejscu dawno zapomnianym przez Boga i ludzi, Krzysztof Wilczur zerwał się z łóżka zlany zimnym potem. Przed oczami wciąż stała mu przerażona twarz kobiety, wzywającej go na pomoc. Twarz tak dobrze znana, znienawidzona, twarz ukochana.
Wiedział, że sen nie mógł być przypadkowy - jego sny nigdy takie nie były, a on sam dawno już przestał wierzyć w przypadki.
- Dziewczyno, w coś ty się wpakowała...! - Lata samotności wyrobiły w nim nawyk mówienia do siebie.
Mężczyzna wygrzebał się z pościeli, podszedł do stojącej w rogu pomieszczenia przepastnej, dębowej szafy i otworzył drzwi. Jego oczom ukazały się rzędy półek wypełnione szklanymi fiolkami i słoikami różnych rozmiarów, a po pokoju rozszedł się ostry, mdlący zapach ziół. Wybrał dwa słoiczki - jeden wypełniony rudobrązowym proszkiem, drugi zasuszonymi okrągłymi liśćmi. Blaszaną miarką precyzyjnie odmierzył odpowiednią ilość proszku, wsypał go do porcelanowej miseczki i podpalił. Z miseczki buchnął oślepiający, pomarańczowy płomień. Wrzucił w ogień dwa liście z drugiego słoiczka, płomień zmienił kolor na ciemnoszary, prawie czarny. Krzysztof zamknął oczy, z zakamarków pamięci przywołał obraz kobiety ze snu. Nachylił się nad ogniem i pozwolił, by dym wnikał w jego nozdrza, wypełnił gardło i płuca.
W pierwszym momencie nie widział nic. Za chwilę głowę wypełniły mu tysiące barw, dźwięków i zapachów, widział miejsca, których nigdy nie mógł widzieć i rzeczy, które nigdy nie mogły istnieć. Skoncentrował się, a plątanina kształtów i kolorów zaczęła nabierać ostrości, aż wyłonił się z niej klarowny obraz. Zobaczył mężczyznę z raną postrzałową, zobaczył Roberta upadającego na ziemię, zobaczył kobietę z hot-dogiem osuwającą się bezwładnie na kolana. Najgorsze, że zobaczył też to, co dopiero miało się wydarzyć.
- Chyba jednak nie obejdzie się bez mojej pomocy... - westchnął. Zaczął się ubierać, besztając w duchu samego siebie za to, że spieszy na ratunek kobiecie, która tak bardzo go zawiodła, a przecież kiedyś była całym jego życiem. Od pięciu lat bezskutecznie próbował o niej zapomnieć i kiedy prawie mu się udało, przeznaczenie przypomniało o sobie.
W pośpiechu spakował do torby kilka fiolek i słoików z szafy. Założył płaszcz i szybkim krokiem opuścił swoją pustelnię, która przez lata była mu domem i ucieczką od prawdziwego świata.
- Oby tylko nie było za późno.
Wiedział, że sen nie mógł być przypadkowy - jego sny nigdy takie nie były, a on sam dawno już przestał wierzyć w przypadki.
- Dziewczyno, w coś ty się wpakowała...! - Lata samotności wyrobiły w nim nawyk mówienia do siebie.
Mężczyzna wygrzebał się z pościeli, podszedł do stojącej w rogu pomieszczenia przepastnej, dębowej szafy i otworzył drzwi. Jego oczom ukazały się rzędy półek wypełnione szklanymi fiolkami i słoikami różnych rozmiarów, a po pokoju rozszedł się ostry, mdlący zapach ziół. Wybrał dwa słoiczki - jeden wypełniony rudobrązowym proszkiem, drugi zasuszonymi okrągłymi liśćmi. Blaszaną miarką precyzyjnie odmierzył odpowiednią ilość proszku, wsypał go do porcelanowej miseczki i podpalił. Z miseczki buchnął oślepiający, pomarańczowy płomień. Wrzucił w ogień dwa liście z drugiego słoiczka, płomień zmienił kolor na ciemnoszary, prawie czarny. Krzysztof zamknął oczy, z zakamarków pamięci przywołał obraz kobiety ze snu. Nachylił się nad ogniem i pozwolił, by dym wnikał w jego nozdrza, wypełnił gardło i płuca.
W pierwszym momencie nie widział nic. Za chwilę głowę wypełniły mu tysiące barw, dźwięków i zapachów, widział miejsca, których nigdy nie mógł widzieć i rzeczy, które nigdy nie mogły istnieć. Skoncentrował się, a plątanina kształtów i kolorów zaczęła nabierać ostrości, aż wyłonił się z niej klarowny obraz. Zobaczył mężczyznę z raną postrzałową, zobaczył Roberta upadającego na ziemię, zobaczył kobietę z hot-dogiem osuwającą się bezwładnie na kolana. Najgorsze, że zobaczył też to, co dopiero miało się wydarzyć.
- Chyba jednak nie obejdzie się bez mojej pomocy... - westchnął. Zaczął się ubierać, besztając w duchu samego siebie za to, że spieszy na ratunek kobiecie, która tak bardzo go zawiodła, a przecież kiedyś była całym jego życiem. Od pięciu lat bezskutecznie próbował o niej zapomnieć i kiedy prawie mu się udało, przeznaczenie przypomniało o sobie.
W pośpiechu spakował do torby kilka fiolek i słoików z szafy. Założył płaszcz i szybkim krokiem opuścił swoją pustelnię, która przez lata była mu domem i ucieczką od prawdziwego świata.
- Oby tylko nie było za późno.