Witaj szanowny Gościu na forum Odjechani.com.pl. Serdecznie zachęcamy do rejestracji. Tylko u nas tak przyjazna atmosfera. Kliknij tutaj, aby się zarejestrować i dołączyć do grona Odjechanych!

Strona odjechani.com.pl może przechowywać Twoje dane osobowe, które w niej zamieścisz po zarejestrowaniu konta. Odjechani.com.pl wykorzystuje również pliki cookies (ciasteczka), odwiedzając ją wyrażasz zgodę na ich wykorzystanie oraz rejestrując konto wyrażasz zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych w ramach funkcjonowania serwisu. Więcej informacji znajdziesz w naszej polityce prywatności. Pozdrawiamy!


Jacek Bąk: Moja prawdziwa historia cz.7
#1
Prawdziwa historia Jacka Bąka: W Lyonie jak w Lublinie, też zakładam siatki chłopakom na treningach



W środku nocy obudził mnie telefon. - Jacek, jak jest po polsku "kochać"? - dzwonił nasz bramkarz Pascal Olmeta, gorąca korsykańska krew. Właśnie planował wyznanie miłości pewnej Polce. Uwielbiał nasze dziewczyny.

Na samym początku mojego pobytu w Lyonie po treningu przywołał mnie. Na migi zachęcał, żebym porozmawiał z pasażerką jego samochodu. Nie znałem jeszcze francuskiego, zanim zdążyłem coś wydukać, odezwała się ta dziewczyna: - Cześć! Jestem Monika...
Blondynka, duży biust. Pascal dobrze wybierał. Szalony człowiek i fantastyczny kolega.
Gram sparing w Olympique. Pascal bierze piłkę i jazda. Mija pierwszego rywala, drugiego, już jest prawie na połowie boiska, ale za mocno wypuszcza sobie piłkę i musi ratować się wślizgiem. Udaje mu się wygarnąć piłkę spod nóg przeciwnika sprint do bramki! No, cyrk po prostu. Ale kibice mieli radochę. Zdarzało się, że w trakcie mniej ważnego meczu Pascal szedł pod trybunę bratać się z nimi, nawet jakąś fankę poprosił do tańca, by po chwili pędzić z powrotem do bramki. Uwielbiano go. Co tydzień zmieniał samochód. Słyszałem, że później miał przez auta kłopoty. Handel kradzionymi samochodami, lewe faktury...
Lepiej, niż do Lyonu nie mogłem trafić. Olympique nie było jeszcze tak wielką firmą, jak w ostatnich latach, ale klub miał swoją markę. Pracowali na nią Florian Maurice, Ludovic Giuly, Franck Gava czy właśnie Pascal. Pracowałem i ja. Bernard Lacombe, dyrektor sportowy Lyonu, prawa ręka prezydenta Jeana-Michela Aulasa przyznał, że obserwowali mnie w Lechu Poznań i reprezentacji, więc kota w worku nie kupowali, a za „kota" trzeba było zapłacić milion marek. Ponoć o tym, że mnie wezmą, przesądził mecz przeciwko Francji w eliminacjach mistrzostw Europy, a dokładnie jedno starcie. Z Erikiem Di Meco. Nie był to grzeczny chłopak, ciął ostro. Jednak tym razem to on się naciął. Ledwie się podniosłem, ale jego to chyba dźwig musiałby podrywać z ziemi.
Zanim Lyon zgłosił się do Lecha, wcześniej ofertę złożyło Montpellier. Proponowali 100 tysięcy dolarów za wypożyczenie. Lech nie zgodził się. Pytała też Norymberga i jakieś kluby z Turcji. Ale mój menedżer, Tadeusz Fogiel przekonał, że najlepszym rozwiązaniem będzie Lyon.
Pierwszy trening. Gramy w dziadka. Jedna siatka, druga. W środku może raz stałem. Uuu!!! Jakbym nie był na treningu w Lyonie, a u siebie w Lublinie. Po drugiej siatce zauważyłem, że coś dziwnie na mnie spoglądają i zaczynają rozmawiać między sobą. Dałem więc spokój. Wcześniej był test Coopera. „Leciałem" w parze z Erikiem Royem. Gnaliśmy równo, ale w końcówce on poszedł jak koń wyścigowy i dołożył mi z dziesięć metrów. Myślę sobie, że jak reszta też jest takimi pędziwiatrami, trzeba będzie palić gumę z tego Lyonu. A tu cmokają, że super się spisałem, bo ten Roy jest wydolnościowo najlepszy w drużynie.
Piłkarsko nie wyglądało źle, lecz brakowało mi dwóch rzeczy: znajomości francuskiego i zdrowia. Coś za często czepiały się mnie kontuzje. Lekarz wyjaśnił, że jedną z przyczyn, a może nawet główną, jest zmiana sposobu odżywiania. Rzeczywiście, we francuskim menu były ryby, sałatki, owoce, warzywa, ryż. A w Lechu nieraz przed meczem przegryzło się pieczoną kiełbaską...
Druga sprawa, nie mniej ważna od zdrowia, to był francuski. Nauczycielka zadawała mi tyle, jakbym na Sorbonie miał doktorat robić. W końcu jej wyjaśniłem.
- Proszę pani, tyle to ja uczyłem się tylko wtedy, gdy wywiadówka nadchodziła. Dwóje trzeba było poprawić. Zapewniam panią, że nauczę się francuskiego, ale spokojnie, nie biegiem. Pani porobi mi zakupy, meble zamówi. Klub i tak pani zapłaci. Piłka nie jest skomplikowana, coś jak seks, dam radę - tłumaczyłem osłupiałej nauczycielce.
Ale nie obraziła się. Dość szybko złapałem język, w szatni. Gdy po raz pierwszy w niej się znalazłem, nie mogłem się nadziwić, że większość moich nowych kolegów chodzi w butach, powiedzmy z XVIII wieku. Skórzane, za kostkę. Śmiałem się pod wąsem z tych trzewików, ale po kilku tygodniach sam zasuwałem do sklepu w poszukiwaniu identycznych. Nie chciałem odstawać. Zresztą ja miałbym Francuzów mody uczyć? W końcu znalazłem, choć nie były tanie, kosztowały jakieś 4 tysiące franków.
Wybrałem 100-metrowy apartament w dobrej dzielnicy. Lokal w tym samym budynku, ale trzy razy większy, miał niegdyś słynny kierowca Formuły 1. Ayrton Senna.
Dość szybko nadużyłem zaufania działaczy, gdy w audi A4, które dostałem z klubu, po krótkim czasie licznik przejechanych kilometrów wskazywał 86 tysięcy kilometrów.
- Co ty?! Chory jesteś? Gdzieś ty jeździł? - dopytywali się.
Nie przyznałem się, że auto pożyczałem kumplom w Polsce. Brali je z Lyonu, a szpanowali nim w Lublinie. Nie mogłem odmówić.
W Lyonie, podobnie jak w Poznaniu, nadal byłem zakręcony na punkcie samochodów. Zmieniałem, pożyczałem, oglądałem. Któregoś razu przed meczem w Monaco siedzieliśmy z chłopakami w kawiarence, niedaleko ronda. Wyśmiałem faceta, który chwalił się ferrari, jeżdżąc nim w kółko. Po chwili to kumple rechotali, a ja siedziałem zmieszany. Okazało się, że to nie ten sam kierowca i nie to samo ferrari. Po prostu po ulicach Monaco jeździło tyle ferrari, co po Warszawie polonezów.
Dobrze mi się żyło w Lyonie. To nie był przecież sezon czy dwa, ale siedem lat! Tylko na koniec doszło do zgrzytu, gdy po transferze do Lens prezydent Aulas „zapomniał" mi wypłacić 2 procent z sumy transferu. Gdyby wyłożono za mnie 100 tysięcy euro, wstyd byłoby mi prosić się o drobne, ale Lens zapłaciło za mnie 4,5 miliona euro, więc nie sposób było pogardzić tymi dwoma procentami. Prezydent potwierdził moją teorię dotyczącą bogaczy, że ci im więcej mają pieniędzy, tym bardziej ich skąpią i nie zawsze grają fair.
Przez moment była szansa, żebym Lyon zamienił na Mediolan, a Olympique na Inter. W Pucharze UEFA okazaliśmy się minimalnie słabsi od Włochów. Wygraliśmy 2:1 w Mediolanie, u siebie przegraliśmy 1:3. W rewanżu zdobyłem bramkę. Mnie i Ludovica Giuly mocno komplementował trener gości, a kilka dni później działacze z Włoch podpytywali Lyon o mnie. Usłyszeli jednak, że nie ma mowy o moim odejściu. Na wszelki wypadek Lacombe zapytał mnie, czy dobrze czuję się w Olympique, a nawet poprosił o wskazanie polskiego obrońcy, którego cenię i z którym dobrze by mi się grało w obronie. Wspomniałem o Tomku Wałdochu, ale on był w podobnej sytuacji, co ja. Dobrze czuł się w Niemczech, a poza tym jego klub również nie miał zamiaru pozbycia się go.
Dopiero po siedmiu latach pozwolono mi na przeprowadzkę. Nie miałem miejsca w podstawowym składzie Olympique, więc zimą sezonu 2001/02 z ochotą skorzystałem z propozycji wypożyczenia przez Lens. I tym sposobem w jednym sezonie zostałem mistrzem i wicemistrzem Francji. W ostatnim meczu graliśmy w Lyonie i bez względu na wynik, ja tytuł miałem zapewniony. Remis dawał mistrzostwo Lens, bo mieliśmy punkt przewagi. Przegraliśmy jednak 1:3. Moja bramka nic nie dała.
W Lens panował kapitalny, niemal rodzinny klimat. Człowiek inaczej się czuł, niż w elitarnej, dość chłodnej atmosferze Lyonu, przy którym kręciły się grube ryby. Czy lepiej? Chyba tak, choć i w Lyonie przeżyłem wspaniałe chwile. Tu i tu zostawiłem wspaniałych przyjaciół. Do nich na pewno należał Kameruńczyk Rigobert Song. Chwilę po tym, jak sędzia dawał sygnał do rozpoczęcia meczu, Rigobert, mój partner z obrony Lens, puszczał oko i pokazywał na swoje buty. „O rany, znowu to zrobił...". Rigobert specjalnie ostrzył kołki w butach i wychodził w nich na boisko, korzystając tego, że sędziowie przed meczem z reguły niezbyt dokładnie sprawdzają obuwie. I parę razy krew siknęła z nóg przeciwników, gdy Rigobert ostrzej wszedł. Na szczęście nie przed każdym meczem wkładał to „chirurgiczne" obuwie.
  Odpowiedz


Podobne wątki…
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Jacek Bąk: Moja prawdziwa historia cz.18 - Część ostatnia tungar 0 3 716 24.11.2011, 03:07
Ostatni post: tungar
  Jacek Bąk: Moja prawdziwa historia cz.17 tungar 0 4 165 22.11.2011, 01:29
Ostatni post: tungar
  Jacek Bąk: Moja prawdziwa historia cz.16 tungar 0 6 418 21.11.2011, 16:54
Ostatni post: tungar
  Jacek Bąk: Moja prawdziwa historia cz.15 tungar 0 3 545 16.11.2011, 02:32
Ostatni post: tungar
  Jacek Bąk: Moja prawdziwa historia cz.14 tungar 0 3 887 15.11.2011, 16:42
Ostatni post: tungar

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości