Z piciem chodzi o to, żeby wiedzieć kiedy powiedzieć sobie stop - a niektórzy mają z tym problem, nie znają umiaru.
Ja tam nigdy się nie upiłam, alkohol na dobrą sprawę zaczęłam "pić" (no bo przecież nie codziennie) - po osiemnastce, tak po prostu wyszło. Za to wcześniej pamiętam, że jak byłam mała, co niedzielę tacie - ja, albo któreś z moich szlachetnych przynosiliśmy piwko, 5 szklanek i każdy pił "na smaka"
I czy to zrobiło ze mnie alkoholiczkę? Nie. Wiem, że alkohol jest dla ludzi - a często (doskonałym przykładem są koledzy mojego brata) - dzieciom w domu w ogóle nie daje się pić, że alkohol to zło i w ogóle - a potem taki małolat wchodzi na imprezę i pije na umór, bo w domu mu nie dali, to musi sytuację wykorzystać.
Wódki nie lubię. Ale za to taką kolorową barmańską (np. wiśniową - jutro umówiłam na nią się z koleżanką
), wino - wytrawne, półwytrawne, słodkie... I piwko - więcej niż dwóch jeden za drugim to nie wypiłam
A to, że potem poszłam na zajęcia (ćwiczenia, nie wykład) - no to była głupota. Ale nawet po piwie mogłam się "popisywać" na zajęciach swoją wiedzą, hehe.