A tak ma wyglądać za kilka lat:
Trudno zgadywać czy to jest największy obiekt tego typu obiekt w kraju, ale na pewno najdłużej budowany.
Co jest i co będzie ( o ile będzie ) w tej gigantycznej inwestycji zobaczycie w tym krótkim filmie.
URSUS – NIEGDYŚ NAJWIĘKSZA I NAJNOWOCZEŚNIEJSZA ODLEWNIA ŻELIWA W EUROPIE JEST TERAZ TYLKO SKŁADNICĄ ZŁOMU. I TO ZDECYDOWANIE NAJWIĘKSZĄ W POLSCE.
Megalomania rozbuchanego PRL-u
Odlewnia ta była inwestycją centralną realizowaną w latach 1972-1983 z przeznaczeniem dla całego przemysłu motoryzacyjnego. Władze PRL-owskie aby zbudować obiekt zaciągnęły 75 mln dolarów pożyczki w zachodnioeuropejskich bankach. Inwestycja nigdy nie została w pełni dokończona. Zrealizowano ok. 40 proc. planów.
Od 1980 r. odlewnię włączono do Zrzeszenia Przemysłu Ciągnikowego „Ursus” (wcześniej należała do Fabryki Samochodów Ciężarowych).
Była najnowocześniejszym tego typu zakładem w Polsce i jednym z najnowocześniejszych w Europie. Zastosowano w niej ekologiczną, ale drogą technologię elektryczną. W 1998 roku i w latach poprzednich odlewnia w Lublinie przynosiła straty średnio rzędu 3,5 mln zł miesięcznie.
Okres świetności zakładu to koniec lat 80. W 1991 r., z powodu trudności finansowych, dwukrotnie stawała produkcja. W następnych latach odlewni kilkakrotnie odłączano prąd z powodu niezapłaconych rachunków.
W marcu 1999 r. odlewnię przejął kielecki Centrostal. Za zakład zapłacił 8 mln zł. W odlewnię zainwestował 23 mln zł – bez rezultatu, sytuacja coraz bardziej się pogarszała.
We wrześniu 1999 r. odlewni odłączono prąd. W grudniu tego roku rozpoczęły się zwolnienia pracowników. W 2000 r. odlewnię postawiono w stan likwidacji.
Cytat:Ze stali użytej do budowy odlewni Ursus można byłoby postawić w Lublinie jedenaście wież Eiffla. A sam budynek hali zajmuje tyle gruntu co Ogród Saski. – Od września 1999 roku serce zakładu nie bije. Wszystko ustało z chwilą wygaszenia pieców – z żalem mówi były pracownik zakładu.
BYŁA KIEDYŚ ODLEWNIA O tym, że przed laty w pustej dziś hali odlewano bloki silników świadczą tylko rdzenie odlewów i pozostałości wyrobów w metalowych skrzyniach.– Gdy wszedłem do hali pomyślałem, że to idealne miejsce na plan filmowy dla Arnolda Schwarzeneggera. Olbrzymie przestrzenie, wielkie metalowe konstrukcje, chodniki, słupy – wspomina Tomasz Drozd, likwidator zakładu. Pierwszy raz wewnątrz hali głównej odlewni był w lipcu 2001 r. – Wcześniej widziałem ją kilka razy z zewnątrz, ale o wielkości obiektu przekonałem się dopiero, gdy wszedłem do środka – dodaje Drozd.
Halę wewnątrz najlepiej oglądać z... samochodu. – To był kolos, nigdy wcześniej nie widziałem takiej budowli – wspomina Jacek Firkowski, który rozpoczął pracę w odlewni Lublin w 1985 r. – Hala główna była tak wielka, że kilka dni musiałem poświęcić na wydeptanie ścieżek, po których miałem chodzić, aby się ciągle nie gubić.
W zasadzie są dwie hale. „Poziom zero” – tu prowadzi główna brama. Zaraz za nią wpadamy na tory kolejowe. Do hali wjeżdżały pociągi ze złomem. Później zabierały odlane w zakładzie elementy. Gigantyczna przestrzeń – hala ma 9 metrów wysokości. Ta która jest położona nad nią – „poziom 9” – jest jeszcze wyższa – 13 metrów. Obie hale łączy kilkudziesięciometrowa betonowa pochylnia-rampa. Kiedyś korzystały z niej ciężarówki, które wjeżdżały z materiałami na pierwsze piętro.
Rampa była aortą do serca odlewni. Prowadziła do miejsca, gdzie stały piece do wytopu surówki. Teraz po piecach zostało puste miejsce i wielkie dziury. – W sumie było osiem pieców: cztery łukowe o pojemności 30 ton i cztery indukcyjne – dwa razy większe – mówi Konstanty Guz, były dyr. ds. techniki i produkcji, z odlewnią związany od 1975 roku.
Latem w okolicach pieca temperatura sięgała 50-60 stopni C. – Zimą było chłodniej, ale nie na tyle, aby zakładać kurtkę – dodaje Guz.
Teraz niewielkie kałuże wody na posadzce są zamarznięte.
Tyle pozostało po potędze PRL-u
Pozostaje pytanie, czy warto było rozpoczynać tak gigantyczny projekt,który nigdy nie został ukończony (ok 40% planów zostało zrealizowanych). Jeśli było warto to dlaczego skończyło się tak jak się skoczyło. A może w ogóle nie warto zadawać takich pytań...