Uuu, trochę tego było... Zaznaczę na początek, że wszystko co poniżej, jest wyłącznie moją subiektywną opinią o poszczególnych książkach, nie o ich czytelnikach czy autorach, więc proszę się nie obrażać i potraktować to z lekkim przymrużeniem oka.
Znienawidzone wśród lektur:
-
"Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej - jeden dłuuugaaaśny opis przyrody, gdzieniegdzie poprzerywany fabułą, bardziej mdły i pretensjonalny niż pachnący papier toaletowy w różowe kwiatki. Należy do mojej ścisłej czołówki najgorszych książek ever.
-
"Ludzie bezdomni" Stefana Żeromskiego - to też była masakra. Uwielbiam Żeromskiego za "Przedwiośnie" i parę innych rzeczy, ale tego nie mogłam zdzierżyć. Główny bohater to taki imbecyl i postępuje tak bezsensownie (w głównej mierze), że idiotyczne zakończenie właściwie mnie nawet nie zaskoczyło.
-
"Pieśń o Rolandzie", "Dzieje Tristana i Izoldy" nieznanych autorów - patos do plus nieskończoności pomnożony przez egzaltację i podniesiony do kwadratu. Jednak średniowiecze i rycerskie klimaty wolę w bardziej współczesnym wydaniu. Na miejscu autorów też bym pozostała anonimowa, nawet kilkaset lat po śmierci.
-
"Kordian" Juliusza Słowackiego - choć generalnie podzielam opinię, że "Słowacki wielkim poetą był", to tu się nie popisał. Wybacz, wieszczu, nie znoszę takiego przeidealizowanego patriotycznego pitu pitu, dla mnie romantyzm to wyłącznie fantastyka, mistycyzm i folklor (chwała ci i cześć, żeś popełnił "Balladynę").
-
"Dziady cz. III" Adama Mickiewicza - następny ostatni sprawiedliwy z tym swoim męczącym patriotyzmem (ale jak powstanie w ojczyźnie wybuchło, to się na emigracji tyłek grzało, a na pomoc rodakom okrężną drogą gnało, co nie?). Dla odmiany "Dziady cz. II" czczę i wielbię miłością najczystszą (chwała ci, wieszczu, za nie i za "Ballady i romanse" też).
-
"Cierpienia młodego Wertera" Johanna Wolfganga Goethego - cierpienia tytułowego bohatera są niczym w porównaniu z cierpieniem, które odczuwałam ja podczas lektury. Cierpiałam boleśnie, bo i Werter boleśnie cierpiał, i z tego naszego wspólnego cierpienia wynikło tyle, że z całego serca mu życzyłam, żeby sobie w końcu w ten cierpiący łeb palnął, najlepiej ze dwa razy. Ba, sama zaczynałam mieć myśli samobójcze...
Chybione pozycje nielekturowe:
-
Saga "Zmierzch" Stephenie Meyer - chyba nie trzeba wyjaśniać, dlaczego po ten cykl nie powinny sięgać osoby posiadające mózg. Właściwie nieposiadające albo posiadające tylko kawałek też nie powinny. Tak, przeczytałam całość; chyba do końca miałam nadzieję, że coś się wreszcie wydarzy (na przykład boskiego Edwarda rozjedzie walec drogowy) albo po prostu ujawniły się moje masochistyczne i autodestrukcyjne skłonności.
-
"Buick 8", "Rok wilkołaka" Stephena Kinga - jedyne książki Kinga, które dotychczas mi się nie podobały, ale za to nie podobały do granic możliwości. Brak jakiegokolwiek napięcia i atmosfery grozy czy niepokoju, właściwie brak nawet fabuły. Nie wiem, co to miało być, ale nie wyszło (szczególnie to drugie). Jak widać, nawet Mistrzowi przydarzają się wstydliwe wpadki.
-
"Rzeź bezkręgowców", "Krętka Blada" Joanny Chmielewskiej - i królowej polskiego kryminału również nie zawsze wszystko wychodzi. Zero humoru, akcja się wlecze niemiłosiernie ciężko dysząc i stękając, po prostu nuda na nudzie jedzie i nudą pogania. Nowszych książek Chmielewskiej nawet nie czytam, bo podobno jest coraz gorzej.
-
"Blask złota" Jadwigi Courths-Mahler - gdyby to coś, wciśnięte mi na siłę przez koleżankę, było pierwszym romansem jaki przyszło mi w życiu czytać, z pewnością nigdy nie sięgnęłabym po nic więcej z tego gatunku. Na szczęście wiem, że istnieją też wartościowe romanse, które nie epatują tak głupotą, naiwnością i bezpłciowością.
-
"Magiczne księgi", "Blask twoich oczu" Margit Sandemo - dwa pierwsze tomy "Sagi o Czarnoksiężniku". Póki tego nie przeczytałam nie wiedziałam, że można do tego stopnia zniszczyć, unicestwić, zhańbić i spłycić fantasy tak pretensjonalnym, niesmacznym i prymitywnym wątkiem miłosnym. Po ten drugi tom sięgnęłam właściwie tylko po to, aby się upewnić, że to jednak możliwe. Podobno "Saga o Ludziach Lodu" jest dużo lepsza, ale dla mnie ta pani jest już skreślona na wieki wieków, amen.
-
"Bazyliszek", "Podpalacze ludzi", "Głód" Grahama Mastertona - trzy podejścia do tego pana i o trzy za dużo. Jako autor horrorów jest jakieś 524 poziomy niżej od Kinga, a to dla mnie wystarczający powód, by go nie czytać. I nie lubię seksu opisanego w tak odpychający sposób i nachalnego wpychania go, gdzie się da; gdybym musiała wybierać, wolałabym ostre amatorskie porno z orgią i sado-maso.
-
"Centrum" Jacka Natansona, "Pyłki" Jeffa Noona - książki kupione całkowicie w ciemno, za symboliczne parę złotych, ale po przeczytaniu wiem, że nawet za darmo to byłoby za drogo. Niby miało toto udawać fantastykę naukową, ale wyszedł pastisz na SF i śmiem podejrzewać, że niezamierzenie. W śmiertelnie poważnych momentach wyłam ze śmiechu, ale bynajmniej nie dzięki genialnemu poczuciu humoru autorów, a przez absurdalnie durne rozwiązania fabularne i żenująco niski poziom pisarstwa.
-
"Chilijski nokturn" Roberto Bolano - o tym "dziele" pisałam już
tutaj.
Wybrałam tylko te najgorsze z najgorszych, co to dla mnie w ogóle syf, kiła i mogiła, bo utworów miernych, średnich i nie-za-bardzo byłoby o wiele więcej. Ponadto jestem właśnie w trakcie czytania książki, która z pewnością trafi na tę listę, a jest tak beznadziejna, że chyba zasłuży sobie na osobną recenzję.
