Artykuł z "Przeglądu Sportowego" z 3 marca 2011.
Cytat:Na pierwszym spotkaniu kazali mu napisać, ile wódki wypił w życiu. Nabazgrał bez zastanowienia 100 litrów. Terapeuta spojrzał na niego beznamiętnie: - Nie pier...! Dopisz jeszcze ze 300.
Dariusz Czykier siedzi przed nami w restauracji „Ulice świata" w Białymstoku i bawi się zielonymi kamykami leżącymi na stole. Twarz opuchnięta, na głowie ślady po ostatniej bójce. Mówi, że nie pije od tygodnia.
- Starczy tego świętowania, dwa lata niedługo miną, jak jestem w matriksie. Nie chcę czekać na rocznicę - zaczyna swoją opowieść Czykier i liczy coś w pamięci. - Jakby pozbierać te ostatnie dwa lata, to wyjdzie może miesiąc, kiedy nie piłem - mówi niewyraźnie. Gazik w jego ustach dawno zmienił kolor z białego na czerwony. Pół godziny wcześniej stracił dwa zęby. Kolejne. Tym razem z konieczności. Dentystka musiała je wyrwać, żeby zrobić miejsce dla dwóch innych. Razem to już będą cztery do wstawienia. - Zęby to impuls do zmian. Chciałbym wreszcie wyjść na miasto, pokazać się, zobaczyć, jak Białystok wygląda za dnia - tłumaczy z przejęciem. - Będąc w cugu kręciłem się tylko po swoim osiedlu. Jak dzielnicowy - Czykier robi przerwę, żeby wytrzeć krew wokół ust.
- Jestem wierzący. Jak piję, to nie chodzę do kościoła. Teraz się trzymam i co niedzielę idę na mszę. Siły mam. Dostaję od znajomego różne witaminy wzmacniające, magnez. Esperal? Tego już się nie wszywa. Są tabletki. Codziennie biorę jedną. Anticol. Działa. Na przykładzie kolegi widziałem. Też chciał przestać pić i brał Anticol. Pojechaliśmy do Bielska-Białej zagrać w turnieju pokazowym. Przed nami było kilka ładnych godzin w pociągu, wziął tabletkę na drogę.
Na miejscu gospodarz podjął ich ze staropolską gościnnością. - Walniecie coś? - zapytał.
- No raczej tak. Anticol już chyba nie działa. Kolegi nie trzeba było zbyt długo namawiać. Po pierwszej lufie, jak mu ciśnienie nie walnie. Czerwony się zrobił, oczu nie było widać. Wystraszył się. Następnego dnia już wszystko wróciło do normy. Pił równo, odstawił tabletki - opowiada były piłkarz Jagiellonii i Legii.
Czykier mieszka teraz kątem u mamy, która jest zła, że musi utrzymywać 45-letniego syna. - Zaraz tam utrzymywać - obrusza się Czykier. - Niczego nie używam, to i rachunków nie płacę. Na telewizję chodzę do kumpla. W domu to tylko nocuję, no i w południe wpadnę zjeść zupę.
Strajk pod sklepem
Cały dzień spędzał pod sklepem.
- Piwo wypiłem i dzionek jakoś leciał. Tak stoi człowiek i pier... o głupotach. Ostatnio nas zdenerwowali, bo czepiali się, że pijemy w środku. A gdzie mieliśmy, skoro na zewnątrz minusowo? - pyta retorycznie Czykier. - Wcześniej jak robiliśmy flachę na dworze, to nam zapojka zamarzła. Nie chcieli tego słuchać i nas wyprosili. Chłopaki teraz się zastanawiają, żeby strajk zrobić i już tam nie przychodzić. Też jestem za bojkotem.
Codziennie wstaje o piątej rano. Krząta się bez celu przez kilka godzin po domu, zanim będzie mógł wyjść do kumpli pod sklep. Jeżeli dzień wcześniej przesadził ze świętowaniem, to już wie, że na kaca najlepszy jest Reds. Koniecznie cytrusowy. Też alkohol, ale smakuje inaczej. Normalne piwo na czczo mu nie wchodzi. - A później od nowa Polska ludowa... W sumie się nie upijam. Przez te dwa lata nawalony byłem może z 10 razy. Najczęściej to pięć piw przez dzień i do domu.
Kilka razy chciał się wyrwać z matriksu. Na leczenie odwykowe namówiła go była teściowa, kiedy na kilka sekund stracił przy niej przytomność. Przeraziła się, że to padaczka alkoholowa. Czykier zgłosił się do szpitala w Choroszczy. Miał tam być dwa tygodnie. - Sześć lat temu mi pomogli i później przez 3,5 roku nie piłem. Byłem na terapii, teraz kwalifikowałem się już na odwyk. Człowiek przynajmniej wytrzeźwiał. Podłączyli mnie pod kroplówkę i doprowadzili do stanu używalności. Nogą też się zajęli, bo bolała. Na neurologii stwierdzili, że mam uszkodzony nerw strzałkowy. Podobno od alkoholu - mówi.
W Choroszczy był na oddziale zamkniętym. - Zgłosiłem się na dyżurnego. Robiłem zakupy i cały dzień spędzałem na wolności. Po tygodniu stwierdziłem, że to nie dla mnie. Wyszedłem na własne życzenie i następnego dnia się nabąboliłem.
Rozróba z kabanami
- Jak się pan nazywa? - zapytała recepcjonistka w klinice stomatologicznej.
- Czykier.
- Ten piłkarz?
- Tak, ten, k... - uśmiechnął się najprzyjaźniej, jak tylko potrafił. Kazała przyjść w poniedziałek. Nie przyszedł. W matriksie niedotrzymywanie terminów to nic szczególnego. - Co innego miałem do roboty - macha ręką. „Wstyd, żebyś chodził bez zębów" - słyszał codzienne narzekanie matki, aż w końcu się złamał.
Pierwsza wypadła jedynka. Dentystka zdziwiona, że i tak długo się trzymała. Powinna wypaść 20 lat temu, kiedy Czykier przyrżnął głową w barierkę w tańcu ze znajomą na zabawie. Dwójkę stracił w ostatniej rozróbie pod sklepem na osiedlu.
- Dziewczyny stały przy spożywczym, to zagadałem - tłumaczy z niewinną miną. - W miarę grzecznie, nie tam, że zdziry jakieś czy co. Tak nie umiem. One na to, że zaraz zadzwonią po swoich chłopaków. „Proszę bardzo, poczekam na nich" jeszcze je zachęcałem. Wpadło trzech takich kozaków, zdrowych kabanów. Byłem z dwoma kolegami. Jeden stał jak bałwan, drugi mówi, że w mostek dostał i go zatkało. Nie wiem, ja tam nie widziałem. Jak mnie kopali, to człowiek tylko kombinował, żeby się zasłonić.
W szpitalu Czykierowi lekarze zrobili tomografię, przebadał go laryngolog. - Wyszło na to, że jestem zdrów jak ryba - mówi z dumą. - Tylko rany długo schodziły. Przez trzy tygodnie. Ten, który kopał najmocniej, przyjechał mnie później przepraszać: „Panie Darku, nie wiedziałem, że to pan, nie poznałem". Na dzielnicy mam już spokój.
Ułańska fantazja
W Jagiellonii miał dożywotnią pracę, tak się przynajmniej wydawało. W klubie rządzi Cezary Kulesza, z którym Czykier grał w jednym zespole. Dla jednego z najlepszych piłkarzy w historii Jagiellonii znalazło się miejsce asystenta trenera. Dobra pensja (7 tysięcy złotych miesięcznie) i robota bez presji. Jak zwalniali, to tylko pierwszego szkoleniowca. Czykiera zawierucha zawsze omijała.
Szybko polubił się z Kamilem Grosickim i w zasadzie nic w tym dziwnego. Są jak bliźniacy - z podobnymi charakterami, przeżyciami, no i słabościami. - Probierza bolało, że normalnie żyję z tym „Grosikiem", że jeżdżę jego samochodem, że się dogadujemy - uważa Czykier.
Matriks zaczął się w Wielkanoc, dwa lata temu. Grosicki siedział sam jak palec w domu, Czykier też nie za wiele miał do roboty. Jego konkubina akurat była w szpitalu z małym dzieckiem. - Kamil zaprosił mnie do siebie. Żal mi się go zrobiło, a jak wszedłem do jego mieszkania, to jeszcze bardziej. Na stole kawałek kiełbasy, który od kogoś dostał, pasztet, jajko i nic więcej. Nawet chrzanu nie było. Musiałem z nim wypić. Jedna flacha, druga flacha. Łyknięci byliśmy i fantazja ułańska się odezwała. Gdzie idziemy? Do Gołębia (hotel Gołębiewski - przyp. red.). W święta całe miasto schodzi się tam lansować. Pobawiliśmy się ładnie. Zobaczył mnie Czarek Kulesza, „Grosika" już chyba nie było. Dał pierwsze ostrzeżenie, bo nie może tak być, że drugi trener pije z piłkarzem - opowiada.
Czykier machnął na to ręką. Za dwa tygodnie było już wykluczenie. - Z Grosikiem wypiliśmy co nieco w „Dalmacji" i wpadliśmy na pomysł, żeby pojechać w karty pograć. Oczywiście nas orżnęli. Grosik poszedł do „jamy" się odegrać. Zaszedłem i ja, a ktoś zadzwonił po Kuleszę. Zaczął się pościg, polowanie. Grosik dostał porządny wpier..., a mnie Kulesza zwolnił z miejsca na ulicy - wspomina.
Źródło z pieniędzmi wyschło, więc musiał łapać się każdej fuchy, jakiej się dało. Raz malował szkołę, innym razem remontował mieszkanie albo robił na budowie. - A tam, taka robota - mówi zniechęcony. - Wystarczyło, że rano ktoś zawołał: „Trzeba zorganizować flaszkę" i ten, który miał akurat kasę, szedł do sklepu. Wiadomo, że na jednej butelce nigdy się nie kończyło. Majster nas nie ganiał. Sami sobie byliśmy majstrami - Czykier pracował tam trzy tygodnie. Więcej przepił niż zarobił.
Nagrody na śmietniku
W grudniu z okazji 90-lecia klubu został wybrany do jedenastki wszech czasów Jagiellonii. Nie poszedł na galę. Po nagrodę wysłał syna.
- Kazałem mu ją przywieźć, ale nie pojawiał się z tydzień. Raz się przebudziłem i zobaczyłem dwie statuetki. Biorę pierwszą do ręki i czytam: „Darek dziękujemy". Zgadza się. Ale przy drugiej coś nie gra. „Z okazji awansu do II ligi w 2001". Co jest?! Powaliło ich?! Pytam matki, czy to Damian przyniósł. Popatrzyła na mnie dziwnie: „Człowieku, to już 10 lat tu stoi".
Niewiele mu zostało piłkarskich pamiątek. Raz w czasie kłótni z konkubiną rzucił w złości „Ch... ze mnie, nie piłkarz" i wyniósł wszystkie puchary na śmietnik. Mówi, że nie żałuje. - Nie były nic warte. Dawniej to dawali za byle co. Za udział, za przyjazd, za wyjście na boisko - wylicza.
- O to, że tak to się potoczyło, mam złość. Trochę do siebie, trochę do innych. Najwięcej do siebie. Jeszcze ten hazard się przypałętał. Wypić lubiłem, ale grać nigdy. Dopiero jak ta bukmacherka weszła... W Jagiellonii człowiek jeszcze z treningu nie zszedł, a już myślał, na co postawić. Raz na kuponie wszystko mi weszło, został tylko mecz Jagiellonii, w którym obstawiłem nasze zwycięstwo. Prowadzimy 2:0, a ja siedzę wyluzowany na ławce. Czułem się tak pewnie, że mógłbym nawet zapalić papierosa, gdybym w ogóle palił. Patrzę, k..., na 2:1 trafili. I ciągle atakują, okazja za okazją. Myślałem, że mi serce do gardła podejdzie, na szczęście nasz bramkarz grał jak natchniony. Z 200 złotych zarobiłem 14 tysięcy. Fart dawno się skończył i dziś nic już nie mogę wygrać - próbuje się uśmiechać.
Połajanka przy butelce
Czykier nie zarzeka się, że już nie wypije. Wiele takich obietnic składał, więc po co kolejna? - Za trzy tygodnie powinienem mieć już wszystkie zęby i będzie lepiej. Pójdę do szpitala jeszcze raz się przebadać. To tam przyszło opamiętanie. Przy ostatniej wizycie spotkałem znajomego. Pamiętałem go jako króla życia. Pił za dwóch, zawsze miał przy sobie piersióweczkę. Po latach zobaczyłem wrak człowieka, który ledwo chodzi. Nie chcę tak skończyć. Muszę znaleźć zajęcie, to będzie mi łatwiej zagospodarować czas. Na budowę nie pójdę, tam znowu się zacznie - Czykier uczciwie mierzy siły na zamiary.
Niedawno, jakiś miesiąc temu, pił z kolegą, którego dawno nie widział. I tamtemu po pierwszej butelce zebrało się na połajankę. - Tyle jeszcze życia przed tobą, a ty już skreczowałeś - usłyszał Czykier szczere słowa. Coś go ruszyło, postanowił wyjść z matriksu. Na początek zamierza zrzucić kilkanaście kilogramów, które odłożyły się przez te dwa lata. Obiecał sobie, że codziennie będzie ćwiczył tyle, ile da radę. Pierwszego dnia zrobił 10 brzuszków i 3 pompki.
ŁUKASZ OLKOWICZ, PIOTR WOŁOSIK
Minęło kilka miesięcy od tamtego czasu, ciekawi was pewnie czy od tamtego czasu coś się zmieniło i czy znalazł się ktoś kto zechciałby mu pomóc, podać rękę i wyciągnąć z tego bagna. Tak coś się zmieniło, Dariusz Czykier wyszedł z matrixu, zmienił się, narodził się na nowo w Suwałkach, ale gratulacji jeszcze nie chce przyjmować. Pomógł prezes Wigry Suwałki Dariusz Marzec, który po przeczytaniu artykułu w "Przeglądzie Sportowym" zadzwonił do niego i zaproponował pracę asystenta trenera w Wigrach Suwałki. To był pierwszy krok do wyjścia z dwuletniego cugu, nie dawno Czykier nie mógł sobie przypomnieć ile lat ma jego syn, dwa czy trzy, teraz zaczął trening aby zgubić nadwagę. A najważniejsze że jest niepijący i odpowiedzialny, że chce walczyć, i że uwierzył w siebie, bo to jest najważniejsze. Życzę powodzenia Panie Darku.