17.12.2013, 22:51
Jak w temacie.
Ostatnio mam problem z zabraniem się do robienia czegokolwiek. Potrafię cały czas siedzieć i nic nie robić (ewentualnie siedzieć i oglądać telewizję lub siedzieć na forum) a później mam poczucie zmarnowanego dnia. I jest to słuszne poczucie. Próbuję z tym jakoś walczyć, już jest trochę lepiej, ale to jeszcze nie to co chcę osiągnąć..
A co chcę osiągnąć?
Głównie poziom ambicji sprzed wakacji, kiedy chciało mi się siedzieć całymi dniami i poprawiać oceny, uczyć się. Moja ambicja umarła po zawaleniu oceny z historii, motywacja skończyła na tym samym cmentarzu na początku lipca.
Kiedyś do satysfakcji potrzebowałam sukcesu, czasem naprawdę potrafiłam dużo z siebie dać, żeby mieć sukces. Nawet, obiektywnie patrząc, malutki i nieistotny ale sam fakt że jest dodawał mu splendoru. Później pojawiła się porażka- teraz jak patrzę mała i nieistotna, ale sam jej fakt sprawił że urosła do niebotycznych rozmiar.
Dlaczego?
Jednym z powodów mojego nicnierobienia jest pewnie to, że mam mniej obowiązków (cały czas piszemy głównie o szkole). Jest we mnie coś dziwnego- takie poczucie, że trzeba coś zrobić mimo, że nie przyniesie mi to żadnych korzyści, ale po pierwsze trzeba, a po drugie sam fakt dokonania wyczynu (np.pięknej notatki do sprawdzianu z chemii którą nawet teraz uważam za arcydziełko sztuki notatkowej) jest już dla mnie czymś.
Kiedyś takiego ,,kopa" dawała mi cicha rywalizacja. Jeśli ktoś kogo nie lubiłam, lub uważałam za ,,równego sobie" okazywał się lepszy ode mnie, był to ,,wjazd na ambicję" (wybaczcie kolokwializmy i skróty, ale to dokładnie tak działało). Chciałam pokazać (sobie) że jestem lepsza, poczuć tą wyższość (wyimaginowaną zwykle). Teraz mimo mojej teorii, że przecież jeśli ktoś coś może to ja też, bo przecież każdy człowiek jest zbudowany tak samo z czego wynika że do pewnego poziomu może osiągnąć to samo i nawet mimo znalezienia osoby, którą bym goniła- nie umiem się wziąć do czegokolwiek.
W takim razie pewnie ktoś napisze, że powinnam sobie wziąć więcej obowiązków, żeby czuć tą presję czasu. Nie umiem. Jakoś nie potrafię się przekonać do większego działania, mam jakąś blokadę. A jak już coś robię to nie potrafię się na tym skupić. No i oczywiście szukam mnóstwo innych ,,pożytecznych" zajęć, które nie mogą przecież poczekać do jutra...
Miał ktoś coś podobnego? Jak z tego wyjść? Skąd wziąć tego ,,kopa"? Jest jakiś przepis, schemat, punkty do wypełnienia żeby obudzić ambicję i motywację (pewnie nie ma, i zaraz ktoś, pewnie Vinci, napisze że motywację muszę znaleźć w sobie
)?
Ostatnio mam problem z zabraniem się do robienia czegokolwiek. Potrafię cały czas siedzieć i nic nie robić (ewentualnie siedzieć i oglądać telewizję lub siedzieć na forum) a później mam poczucie zmarnowanego dnia. I jest to słuszne poczucie. Próbuję z tym jakoś walczyć, już jest trochę lepiej, ale to jeszcze nie to co chcę osiągnąć..
A co chcę osiągnąć?
Głównie poziom ambicji sprzed wakacji, kiedy chciało mi się siedzieć całymi dniami i poprawiać oceny, uczyć się. Moja ambicja umarła po zawaleniu oceny z historii, motywacja skończyła na tym samym cmentarzu na początku lipca.
Kiedyś do satysfakcji potrzebowałam sukcesu, czasem naprawdę potrafiłam dużo z siebie dać, żeby mieć sukces. Nawet, obiektywnie patrząc, malutki i nieistotny ale sam fakt że jest dodawał mu splendoru. Później pojawiła się porażka- teraz jak patrzę mała i nieistotna, ale sam jej fakt sprawił że urosła do niebotycznych rozmiar.
Dlaczego?
Jednym z powodów mojego nicnierobienia jest pewnie to, że mam mniej obowiązków (cały czas piszemy głównie o szkole). Jest we mnie coś dziwnego- takie poczucie, że trzeba coś zrobić mimo, że nie przyniesie mi to żadnych korzyści, ale po pierwsze trzeba, a po drugie sam fakt dokonania wyczynu (np.pięknej notatki do sprawdzianu z chemii którą nawet teraz uważam za arcydziełko sztuki notatkowej) jest już dla mnie czymś.
Kiedyś takiego ,,kopa" dawała mi cicha rywalizacja. Jeśli ktoś kogo nie lubiłam, lub uważałam za ,,równego sobie" okazywał się lepszy ode mnie, był to ,,wjazd na ambicję" (wybaczcie kolokwializmy i skróty, ale to dokładnie tak działało). Chciałam pokazać (sobie) że jestem lepsza, poczuć tą wyższość (wyimaginowaną zwykle). Teraz mimo mojej teorii, że przecież jeśli ktoś coś może to ja też, bo przecież każdy człowiek jest zbudowany tak samo z czego wynika że do pewnego poziomu może osiągnąć to samo i nawet mimo znalezienia osoby, którą bym goniła- nie umiem się wziąć do czegokolwiek.
W takim razie pewnie ktoś napisze, że powinnam sobie wziąć więcej obowiązków, żeby czuć tą presję czasu. Nie umiem. Jakoś nie potrafię się przekonać do większego działania, mam jakąś blokadę. A jak już coś robię to nie potrafię się na tym skupić. No i oczywiście szukam mnóstwo innych ,,pożytecznych" zajęć, które nie mogą przecież poczekać do jutra...
Miał ktoś coś podobnego? Jak z tego wyjść? Skąd wziąć tego ,,kopa"? Jest jakiś przepis, schemat, punkty do wypełnienia żeby obudzić ambicję i motywację (pewnie nie ma, i zaraz ktoś, pewnie Vinci, napisze że motywację muszę znaleźć w sobie
