Chciałabym podjąć dyskusję na temat obecnego postrzegania kobiety i kobiecości. Zauważyłam dwa główne (skrajne) nurty: jeden z nich opiewa chwałą kobietę jako delikatne stworzenie którym trzeba się zająć, które jest stworzone do budowania ciepła rodzinnego, które jest szczęśliwe tylko u boku mężczyzny (i że to jest biologicznie uwarunkowane); drugi nurt to silna i niezależna kobieta pracująca (co żadnej pracy się nie boi), samowystarczalna i męska -bo przecież wszyscy jesteśmy równi.
Wiadomo - kwestia indywidualna.
Osobiście bliżej mi do tej drugiej wersji - i coraz częściej słyszę że to źle. I to słyszę od kobiet (!). Że będąc samodzielne wychowałyśmy sobie ,,piz.. w rurkach" zamiast facetów. Że te proste gesty - pomoc z czymś ciężkim, otwarcie drzwi itp dają mężczyznom poczucie że są potrzebni jako opiekunowie, że to on jest tym silnym mężczyzną który się mocuje z drzwiami, dźwiga zakupy itp. Że rolą mężczyzny jest pomoc kobiecie w cięższych pracach. Że źle jest kiedy najpierw próbuję sama śrubkę odkręcić a dopiero gdy braknie mi siły proszę o pomoc. ,,Jest facetem niech pomaga. A jak nie to niech się wypcha".
Szczerze - wiedząc że na swojej drodze nie raz i nie dwa spotkam zadania z którymi sobie nie będę mogła poradzić ze względu na coś tak banalnego jak brak siły fizycznej <sick> wolę teraz robić samodzielnie tyle ile jestem w stanie. Gdzieś z tyłu głowy siedzi niekomfortowa myśl że mogłabym być postrzegana jako blondyneczka która niby udaje że coś robi ale jak przyjdzie co do czego to się innymi wyręcza.
Ale podobno w połowie jestem facetem (coś w tym jest, ostatnio przyłapałam się na przepuszczaniu kobiety w drziwach) więc idę umierać na katar i liczę na dyskusję
Jak to wygląda u Was - Panie czy próbujecie za wszelką siłę być Zosią Samosią czy też pozwalacie się wyręczać facetom? Panowie - jak postrzegacie ,,silną niezależną" kobietę, czy czujecie się bardziej męsko przy kobiecie potrzebującej waszej pomocy?