Chyba każdy to przechodził...

Tutaj zachodzi pewna zależność, że doskonale sobie zdajemy sprawę co jest prawidłowe, a co nie. Każdy wie, że zdrowe jedzenie jest ok, podobnie jak fakt, że sport to zdrowie, ale mało kto je warzywa i ćwiczy. Latami próbowałem znaleźć złoty środek, niekończącą się motywację, jakiś impuls, który sprawi, że każdy cel zostanie zrealizowany i w sumie, mam pewne wnioski. Aż trzy!
Ręczne zapisywanie. Od lat siedzę w literaturze samorozwoju i praktycznie w każdej książce autor podkreśla magię notowania, ale jednak człowiek jakoś to bagatelizuje, odkłada na później, czy po prostu przymyka na to oko. Parę lat temu jednak przełamałem się. Wydawało mi się to tak banalne, że zupełnie niepotrzebne, bo w sumie i tak mam ułożony plan w głowie, ale ok, zapiszę, sprawdzimy co się stanie. No i stało się. Co mogę więcej powiedzieć, to magia. Jeden zapisany cel, wart jest więcej niż 10 niezapisanych. Istnieje logiczne wytłumaczenie tej zależności, ale nie będę już tutaj robił książki z postu. W każdym razie dziś na biurku zawsze towarzyszy mi mój kajecik, w który trafia sporo myśli, nie tylko celów, ale i przemyśleń właśnie. Ocean plusów, sam się przekonaj!
Polubienie dążenia do swojego celu. Wspominałem już wyżej, że od lat czytam książki z literatury samorozwoju. Przerabiam też sporo kursów, jeżdżę na warsztaty, inwestuje czas i pieniądze w siebie. Z początku robiłem to na siłę, zmuszałem się do kończenia nudnych knig, bo były polecane jako najlepsze. Po krótkim czasie jednak zacząłem dostrzegać efekty w każdej płaszczyźnie życia, wiedza ta zaczęła owocować, zmieniłem swoje podejście do wielu spraw... Z pierwszego małego stosu książek, który miałem na biurku zaraz po maturze i który wszedł mi najciężej w życiu, po jakimś czasie musiałem założyć półkę na coraz to więcej pozycji, które pochłaniałem. Potem kolejna półka i kolejna, aż bardziej zaczęło się opłacać stawiać duże szafki... Dzisiaj książki mam już wszędzie. W międzyczasie zacząłem też czytać literaturę piękną, wszelkiego rodzaju klasyki, pokochałem fantastykę... Uświadomiłem sobie w końcu, że czytanie nie jest już celem, który muszę pilnować, bo po prostu to lubię. Czy to jest nawyk? Po części tak, ale trafniejszym określeniem wydaje mi się - zamiłowanie, hobby, pasja... Jak zwał, tak zwał, w każdym razie działa. Podobnie stało się z basenem. Każde wyjście na trening to była katorga i przekonywanie samego siebie, że trzeba to zrobić, bo to, bo tamto! Sama wizja pocenia się i wysiłku była złem tak złym w swojej złości, że brak humoru, to i tak był lekki objaw irytacji. Co się jednak stało... Polubiłem to. Początki zawsze są ciężki, organizm nieprzyzwyczajony, mięśnie się buntują, woda leci do nosa, krztusimy się... No nie do końca jest to komfortowa sprawa, ale później... Później zaczynamy ogarniać, jest lżej i co się okazuje, można to polubić. Dzisiaj już nie pływam bo muszę. Po prostu to lubię. Chcę wejść na tor, przybić piątkę ze znajomymi, pobić własny rekord, prześcignąć gościa, do którego kiedyś brakowało mi połowę długości... Uzależniająca sprawa

To jedynie dwa przykłady z mojego życia, ale podejrzewam, że człowiek jest w stanie zaszczepić w sobie wiele z pozoru ciężkich nawyków, które prowadzić będą do upragnionego celu. Grunt to naprawdę je polubić, a to przychodzi często po dłuższym czasie.
Ostatnim wnioskiem i elementem tej układanki jest
motywacja, a właściwie zrozumienie tego, czym ona jest. Niestety, to bardzo kapryśna towarzyszka. Gdybym miał zbudować fizyczny obraz motywacji, przedstawiłbym ją jako sprężynkę. Nieistotne jak mocno się napalimy na coś, jak wielką siłę będziemy mieć do działania, zgniatając sprężynę z całej siły, po czasie i tak wróci do pierwotnej formy. Tak właśnie się dzieje z motywacją... Ściskamy ją, a ona za jakiś czas znów jest w punkcie zero, a my nie mam siły na realizacje celów. Jak to zatem rozwiązać? Znalazłem swój sposób. Raz w miesiącu czytam sobie zawsze książkę, która ładuje mnie energią. Na rynku jest tego obecnie po uszy... Ta treść się powtarza, ale to nic. Zauważyłem nawet, że czytając co miesiąc tę samą lekturę, energia i tak się ładuje, sprężyna się zgniata... Tak właśnie doszło do tego, że mam swoje ulubione dzieło, które przerabiałem grubo ponad 10 razy i cały czas działa

To akurat bestseller Tracy'ego - Potęga pewności siebie. Najlepsza w swojej dziedzinie. Stawia na nogi w moment, czyta się jednym tchem w parę godzin. Jest też wersja w audio na przykład do samochodu

Każdy znajdzie coś pod siebie.
No i na koniec... To głupie myślenie pijaka z wyrzutami - Od jutra nie piję... Od jutra, od poniedziałku, od przyszłego miesiąca... Nie. Najlepszy czas na zmiany jest teraz, w tym momencie.
Powodzonka